Dominika powitała mnie kompletnymi ciemnościami i rojami komarów przy każdej z latarnii. Na lotnisku szczegółowe pytania o cel podróży i sprawdzenie bagażu. Potem godzina drogi przez tropikalny las, serpentynami do mojego hotelu. Przyjechał po mnie sam właściciel Comfort Cottages z Tribaud.


[more]

Na mapie było to kilka kilometrów a w rzeczywistości długa trasa, bo wzgórza i ta kręta droga. Nic nie było widać poza polem oświetlonym przez reflektory Jeepa, którym jechaliśmy.

Za to było słychać. Koncert, jaki dawały ptaki, cykady i inne zwierzęta z tropikalnego lasu. Koncert ten trwał nawet w mocy, kiedy padał ulewny deszcz. Całą noc słyszałam deszcz w ptasim akompaniamencie, kojąca muzyka. Ranek wstał już słoneczny i zapowiadający upał.

Wybrałam się ma drugą stronę wyspy, do Roseau. Najpierw spacerkiem drogą w dół, sny nie czekać bezczynnie na busa. Potem szalona jazda do Portsmouth, już po drugiej stronie.

Oj Dominika nie nadaje się do podróżowania dla osób z chorobą lokomocyjną. Same zakręty, wzgórza i góry. W Portsmouth przesiadka na drugiego busa a wcześniej pomyłka kierowcy, który wydał mi kasę, jakbym zapłaciła mu 5 a nie 50 USD. Na szczęście byłam czujna. Mają tu dolary wschodnio karaibskie, którymi można płacić na niektórych sąsiednich wyspach. Opłata za jazdę busem, który jest tu środkiem komunikacji publicznej, wynosi w zależności od długości trasy, tak średnio 3 dolary. Ale nie wiem jaki jest dokładnie przelicznik.

Te 50 USD starczyły mi ma cały dzisiejszy dzień 🙂 Trasa z Portsmouth do Rosau biegła nad samym Morzem Karaibskim. Plaże z palmami, malownicze, ale niestety są z czarnym piaskiem. Dominika jest jednym z największych na świecie eksporterów…. pumeksu 🙂 piasek jest czarny i błyszczący srebrem w słońcu.

Chyba z tego powodu nie ma tu turystów. Odwiedziłam dwa największe miasteczka wyspy a nie spotkałam żadnego turysty, lubię takie miejsca. W Roseau kupiłam maskę z drewna palmy kokosowej, magnes i widokówki. Pospacerowałam po nadmorskim deptaku i uliczkach z kolorowymi domkami.

Oni tu malują je na takie żywe kolory, fajnie to kontrastuje z tropikalna zielenią i błękitem nieba. W porcie nie było żadnego dużego statku z amerykańskimi turystami, ale ceny w sklepikach z pamiątkami były iście wyuzdane. Droga powrotna, to liczne przystanki w miejscach, które sobie zaznaczyłam jaki ciekawe na mapie. Co kilka kilometrów zmieniałam pojazd. Pierwszy był cmentarz położony malowniczo nad morzem.

Potem zerwany przez rwącą rzekę, most. Takich zepsuty h mostów po drodze widziałam kilka, to po porze deszczowej, kiedy woda z gór spływa do morza. Kolejnym była miejscowość Mahaut, gdzie widziałam jak rybacy oprawiali dwa wielkie mieczniki. Wyrzucali wnętrzności na brzeg, gdzie wiły się ryby węże, kłócąc się o każdy kawałek mięsa. Woda na brzegu miała kolor czerwony. Upał zagnał mnie do wiejskiego sklepiku po coś do picia.

Stamtąd do Salisbury podróżowałam z wesołym kierowcą busa, który dla mnie zboczył z głównej trasy i pokazał mi plażę w St Joseph i Mero. Obie czarne i kompletnie puste, nawet nie było miejscowych. W Salisbury zdjęcia kolorowych domków i podróż wielkim towarowym autem z wywrotką pełną kamieni.

W Portsmouth w porcie stał piękny trójmasztowy żaglowiec i na niebie pojawiła się tęcza. Akurat robotnicy kosili trawę na poboczach, pachniało trawą cytrynową. Na drugą stronę wyspy udało mi się złapać busa dopiero po godzinie, akurat zdążyłam do hotelu przed zachodem słońca i deszczem, który lunął z nieba.

Polecam subskrypcję mojego kanału Do Pacanowa na YouTube, gdzie wrzucam też krótkie filmiki z podróży 🙂

Kanał You Tube