U Indian Wounaan
Łezka w oku zakręciła, kiedy zobaczyłam czekających na mój przyjazd znajomych Indian Wounaan w Puerto Lara. Wyściskałam się a przemowom powitaniom nie było końca.
Łezka w oku zakręciła, kiedy zobaczyłam czekających na mój przyjazd znajomych Indian Wounaan w Puerto Lara. Wyściskałam się a przemowom powitaniom nie było końca.
Drugi dzień i też niestety nie udało się dotrzeć do zatopionego statku. Wiatr był jeszcze silniejszy.
Moja bezludna wyspa nie jest już bezludna. Kilka lat temu zrealizowałam jedno ze swoich marzeń - spędziłam samotnie noc na maleńkiej rajskiej kokosowej wyspie w archipelagu San Blas. Wprawdzie nie wyglądała ta noc jak ta z moich marzeń, ale to druga sprawa.
Wczesnym rankiem zrobiłam obchód najbliższej okolicy w poszukiwaniu ciekawych roślin.
Walizki nadal krążą po świecie linią Turkish a ja pomykam w jednych spodniach.
Do Yavizy, końca panamericany niedaleko a dzień jeszcze wczesny, zdążę potem dojechać do stolicy spokojnie.
Sama chciałam tu przyjechać, jednak całość odbioru sprawiła, że pobyt skróciłam.
Wyobrażacie sobie życie bez internetu, komórki, lodówki, klimatyzacji, ba, prostego wentylatora, przy 35 stopniowym upale???
Aby dostać się do Mach Pobor, jednej z czterech leżących nad rzeką Mebrillo wioski, musiałam z Puerto Lara wyjechać o świcie a i tak były obawy, że nie uda mi się tam dotrzeć w jeden dzień.
Upał szybko sprowadził mnie do cienia chaty. A tam kobiety zajmowały się przygotowaniem materiałów do swojego rękodzieła.