Storczykowe szaleństwo
Z przyjemnością wróciłam do Panamy.
Z przyjemnością wróciłam do Panamy.
Łezka w oku zakręciła, kiedy zobaczyłam czekających na mój przyjazd znajomych Indian Wounaan w Puerto Lara. Wyściskałam się a przemowom powitaniom nie było końca.
Drugi dzień i też niestety nie udało się dotrzeć do zatopionego statku. Wiatr był jeszcze silniejszy.
Walizki nadal krążą po świecie linią Turkish a ja pomykam w jednych spodniach.
Dżungla trzeszczy. Całą noc dochodziły do mnie jej odgłosy.
Moi bliscy wiedząc, że jestem lebiodą, zawsze dziwią się, jakim cudem zwiedziłam tyle świata i jeszcze żyję cała.
Oj mocno szaleje ogon huraganu Eta w zachodniej Panamie, deszczami i porywistym wiatrem.
Do Stambułu leciałam ostatnim lotem turkish airlines z lotniska Tegel, przez co był opóźniony o godzinę. Zdjecia, szampan i pożegnania, z salwą straży pożarnej przed odlotem.
O północy na dobre zaczął padać deszcz, kapało mi z otwartych okienek i samego wejścia. Namiot ustawiony był akurat pod dziurą w dachu chatki.
Przez najbliższe dni będę tylko odpoczywać. No może jak mi w obiektyw wejdą jacyś lokalni Indianie Guna Yala, to ich zdejmę. Wyjazd o świcie na rajską wyspę, jedną z 365 wysp archipealgu San Blas.