Katmandu. Zawsze to miasto kojarzyło mi się z wysokimi ośnieżonymi górami, góralami w kolorowych czapkach i zimnem. Kto by pomyślał, że można się odpalić na raka, siedząc tylko na tarasie i pijąc bananowe lassi.


[more]

Kiedy odsłoniłam okienne abażury zobaczyłam zielone góry, gdzie te Himalaje? Są, majestatyczne , widoczne dobrze, kiedy smog wiszący nad Katmandu odszedł po południu. Pierwszym moim miejscem była Świątynia Małp.

Swayambhunath jest jednym z najbardziej świętych miejsc pielgrzymek buddyjskich w Nepalu. Rano nie było jeszcze za wielu pielgrzymów, mogłam w spokoju spacerować po wzgórzu. Widać, jak wiele zniszczeń zrobiło trzęsienie ziemi sprzed dwóch lat.

Cały czas trwają prace naprawcze, pełno gruzu i rusztowań. Większość czasu spędziłam na dachu- tarasie jednej z kafejek. Był tam piękny widok na leżące u stóp Katmandu, zielone góry w pierwszej linii i błyszczące białymi śniegami wysokie gór w drugiej. Kontemplację widoków i ciepłego słonka przerwały tylko wrzaski licznych małp i dźwięki modlitewnego dzwonu.

Tam spotkałam Pawła i dalej wspólnie odkrywaliśmy uroki Katmandu. Na mapie, Durbar Square był niedaleko, jednak w praktyce jechaliśmy dobre kilkanaście minut po wąskich i bardzo zniszczonych trzęsieniem uliczkach.

Nepalczycy jeżdżą podobnie jak kierowcy w Indiach, bez przepisów, kto większy, ten ważniejszy, używając ciągle klaksonu. Wstęp na Durbar jak an warunki nepalskie, drogi- 1000 rupii (ok 50 zł). Jednak wart wydania ostatnich pieniędzy. Może w jakimś malutkim stopniu pomogą one na odbudowę tego pięknego i klimatycznego miejsca.

Nepal jest chyba na liście krajów ryzyka, bo bank profilaktycznie zablokował mi kartę kredytową po pierwszym użyciu.

No cóż, bez pieniędzy tez ludzie żyją :)) Włóczyliśmy się leniwie uliczkami, wchodząc co jakiś czas w bramy, odkrywając perełki. Nastrojowe podwórka z drewnianymi wysokimi domami, które miały misternie rzeźbione okna, wykusze i drzwi. Gdzie stały małe świątynie, paliły się maślane lampki.

Po zachodzie słońca zrobiło się ciemno, głównym źródłem światła były reflektory motocykli, sklepowe witryny i lampki ulicznych sprzedawców. Siedzieli na wąskich krawężnikach i sprzedawali przeważnie warzywa, owoce.

Nie przeszkadzały im opary dymu z motocykli, który tworzył duszącą w gardle, mgłę. Światło ciężko się przebijało przez uliczny smog, tworząc momentami widowisko pełne tajemniczości i mistycyzmu.

Klimat od razu skojarzył mi się z filmami o Harrym Potterze, może dlatego, że ostatnio odświeżyłam sobie całą serię. Stare Katmandu zrobiło na mnie ogromne wrażenie, w Indiach nie było takich miejsc. Tu na każdym kroku przykuwały wzrok szczegóły, krzywe domki , kolorowe fasady i wykończenia elementów okien i drzwi. Jakież piękne miasto musiało być przed niszczycielskim trzęsieniem, że tez wcześniej tu nie trafiłam, klimat jak z bajki.

Zapach starego drewna, kadzideł i kwiatów, to nie tylko mój hotel tak pachnie- to zapachy Katmandu. No i ludzie, życzliwi i uśmiechnięci, ładni do tego. Do hotelu wróciłam mikrobusikiem, w którym, jak zwykle wzbudzając zdziwienie lokalnych, ledwo się zmieściłam.

Na koniec wzniosłych przeżyć za dnia, była prozaiczna nocka spędzona w toalecie.