Na przedpołudnie zaplanowałam wizytę w ogrodzie z kolibrami, kilka km od Negril. Wstęp do Barney’s Garden wynosi 19 usd, byłam przez dobrą godzinę jedynym gościem. Mogłam do woli obserwować trzy, z najbardziej znanych jamajskich kolibrów. Zielonego z długim podwójnym ogonkiem, fioletowego mango i małego czarnego. Ten pierwszy samczyk upodobał sobie krzew z czerwonymi kwiatami i ciągle na niego wracał. Ciężko fotografować kolibry w locie, małe toto, szybkie jak błyskawica i piórka ma mylące ostrość jak cekiny. Jak siedzącego jeszcze mi się udało z bliska nawet ustrzelić w kadr, tak niestety nie mam zdjęcia w locie. Nawet nie zdążyło moje oko za tym maleństwem podążać. Jednak przebywanie w ich towarzystwie, praktycznie sama, to już samo w sobie piękne doznanie. Jeden z samczyków dał podejść na wyciągnięcie dłoni, widać są trochę oswojone.


Wróciłam do centrum z grupą amerykańskich turystów. Amerykanie, to druga nacja turystów, ktorzy opanowali Negril. Pierwsi są Rosjanie a bardziej Rosjanki. Na plaży i w sklepach słychać głównie język rosyjski.
Resztę słonecznego dnia spędziłam na plaży, ukrywając się w głębi przed natrętnymi boyami z gandzią i swoimi usługami.


Na drugi dzień autobusem Knutsfordexpress dotarłam za 50 zł do lotniska. Tam sporo czekania, ale wolę być wcześniej. Niestety mój lot do Nowego Jorku na wstępie opóźniony i już mam nerwy, że nie zdążę na przesiadkę do Dublina. Przy odprawie bagażu od razu zaznaczono, że moje połączenie do Dublina będzie zmienione, bo z powodu opóźnienia samolotu z Montego Bay. Dobrze, że na lotnisku był przyzwoity salonik, śniadanie i obiad miałam bardzo smaczny.
Wystartowaliśmy z prawie godzinnym opóźnieniem, w powietrzu udało się kilkanaście minut nadrobić, ale stracone były te minuty na okrążeniach nad Nowym Jorkiem. Tam biegiem po bagaż, żeby nie konieczność jego odebrania i przejścia security, mimo transferu, pewnie byłoby na luzie. Niestety na torbę czekałam ponad pół godziny a kiedy już wyjechała na taśmie, rozpoczął się mój boarding na lot do Europy. Biegiem security, standardowe pytania powolnego urzędnika i na koniec stwierdzenie, że nie mam co się spieszyć, bo i tak nie zdążę. Nie dałam się, po drodze oddałam torbę na bagaż nadawany i przepraszając ludzi w kolejce przeleciałam do kontroli podręcznego. Przy gate jeszcze czekałam parę minut, miałam obawy, czy aby moja torba ze świątecznymi prezentami też zapakowała się do właściwego samolotu. Lot przyjemny, tym razem nowiutkim dreamlinerem. I jakoś krótki, coś koło 5 godzin. W Dublinie pada, zimno.
Czas wracać….