W nocy miałam podróż powrotną do Oruro. Nie leży wcale niżej od Uyuni, ale finalnie kolejną noc powinnam odczuć ulgę, bo będę w Cochabambie. To prawie 1200 metrow niżej. Już chcę odpocząć od tej wysokości i uciążliwych objawów.

Pociąg a właściwie jeden wagon, pyrkotał gotowy na peronie. Przyhechal z Tupizy. Było w środku aż 4 pasażerów. Konduktor mnie poznał i sprawnie poradził sobie z moim ciężkim plecakiem i reklamówkami. Zawiadowca stacji, co kilka minut ciągnął za sznurek i dźwięk wielkiego dzwona powieszonego pod dachem na peronie, oznajmiał, że zbliża się czas odjazdu.

O dziwo, w środku pociągu było ciepło, grzały kaloryfery. Nie miałam biletu, bo przecież w wyznaczonych na tablicy informacyjnej godzinach w ciągu dnia, nikogo w kasie nie było. Konduktor uspokoił, że bilet kupię po przyjeździe do Oruro.

Prawdę mówiąc, te sześć godzin minęły mi błyskawicznie. Znalazłam sobie pośrodku wagonu miejsce na podłodze przy kaloryferze i tam z kilku koców zrobiłam posłanie. Problemem były tylko otwierające się przy każdym ruchu na boki, drzwi wejściowe. Wiało zimnicą przenikającą przez kilka warstw okrycia.

Udało mi się zablokować je swoim ciężkim plecakiem. Już mi było ciepło i wygodnie, pociąg bujał jak kołyska. Usnęłam od razu. Obudził mnie dźwięk ostrzegawczy i jazda do tyłu. Było już jasno i można obserwować mijane krajobrazy.

Z jednej strony góry, z drugiej sawannowa pustynna płaszczyzna z charakterystycznymi trawami. Z nich wyrabiane są dachy tutejszych chat w wioskach. Miasteczka mają już dachy z blachy. Najpiękniejsze kadry miałam do zdjęć, kiedy poszłam w odwiedziny do kierującego pociągiem i siedzącego z nim konduktora.

Jezioro Uru Uru przed Oruro, to miejsce życia tysięcy flamingów. Spłoszone sygnałami pociągu, majestatycznie wznosiły się nad wodą, w której było całe niebo z chmurami. Piękne połączenie wczesnego dnia w kolorach nieba, płowych kęp traw na brzegu i biało czerwonych ptaków.

Tory przebiegały przez środek, ale nie bylam w stanie z jadącego pociągu zrobić zadowalających zdjęć przez szybę. Prowadzący nie mógł się zatrzymać, takie przepisy, tłumaczył.

Nie chciałam być złośliwa i psuć sobie nastroju, ale powinnam powiedzieć, że alkoholu pić podczas jazdy też nie wolno.

W Oruro odstałam swoje przy kasie, konduktor wystawił mi jak za pierwszym razem, bilet formatu a4.

W hotelu Residencial San Salvador oddałam wypożyczony koc.