W Syhocie Marmarowskim pospacerowałam deptakiem, wypiłam kawę mrożoną, odwiedziłam pocztę i pojechałam na granicę. Tam ciśnienie mi się podniosło, kiedy po wyjściu z Rumunii dziurawym mostem chciałam już po stronie ukraińskiej wejść do malutkiego sklepu wolnocłowego a pogranicznik, że nie.

[more]

Bo to tylko dla wychodzących z Ukrainy, bo bez akcyzy alkoholu nie mogę do Ukrainy, bo kamery. I przez te jego „bo”, aby mi żaden celnik w kasze nie dmuchał, przeszłam kontrolę ukraińską. Wyszłam za szlaban, wróciłam do sklepu, kupiłam, wyszłam. Przeszłam most, znów znalazłam się w Rumunii i znów wróciłam mostem na Ukrainę, ostentacyjnie niosąc mikroskopijną reklamówkę z dwoma setkowymi butelkami % Wspomniany ukraiński nadgorliwiec tylko machnął ręką z uśmiechem od ucha do ucha.

Ino mi całą ostatnią stronę w paszporcie już zastemplowali. Spod granicy zabrał mnie Dziadzia do jednej z dacz na jeziorem. Uparcie wiózł mnie od daczy do daczy z basenem a ja chciałam nad słone jezioro. W końcu trafiłam, Dziadzia skasował 100 uah a wstęp 50uah. Pełno ludzi w kilku jeziorkach, woda tak słona, że czułam się w wodzie jak wielki spławik.

Słone jeziorka powstały po zatopionej kopalni soli, dawnym podziemnym sanatorium znanym w Ukrainie. Teraz Sołotwyno jest popularnym miejscem odpoczynku. Można tu za małe pieniądze spędzić czas w zdrowych oparach soli, kąpiac się w zdrowej wodzie.

Niczym ta woda nie ustępuje tej w Morzu Martwym. Kto chętny, służę wskazówkami organizacji takich wczasów. Nocleg, uwaga, to koszt rzędu 100 uah (ok. 3,5 EUR!!!) a przy niskich ukraińskich cenach można zrobić fajny tani wyjazd. Wcale mi się się nie chciało ruszać z ciepłej wody, słonka i lenistwa. Jednak Dziadzia już czekał. Gnaliśmy szybko do oddalonej o kilkanaście kilometrów Teresvy. Dziś Dziadek sprzedał mi bajkę o moście kolejowym, ale o innej treści. Podobno rozebrano go, bo szmuglerzy papierosów z Ukrainy pociągami je przewozili do Rumunii. Dziadzia bajki umie opowiadać.

O wielkich domach jak pałace, które można za bezcen kupić już mi wcześniej mówił. Ciekawe skąd dwie wersje bajki o moście na Cisie. Do stacji dotarliśmy kilka minut przed odjazdem, uff, znów zdążyłam.

Tym razem miałam droższą klasę, ale wcale nie lepszą. Zamknięte, czteroosobowe przedziały bez otwieranych okien, z klima działająca od 45 km/godz.przy pociągu pędzącym średnio 30 km/godz.

Do Lwowa dotarłam więc mokra jak po niezłej ulewie, dwanaście godzin w saunie. Pozytyw na rozpoczęcie dnia, mam hotel nad moją ulubioną knajpa Kryjówką. Negatyw, jest na piątym (5!!!!!! %’/=_$&&) piętrze a windy brak!!!

Kocham Lwów!!!