Trzeci dzień przeznaczyłam na zobaczenie miejscowości poza stolicą wyspy. Zaplanowałam słynne wydmy w Maspalomas.

Po wyspie łatwo przemieszczać się autobusami firmy Global. Niedaleko mojego hotelu jest końcowa stacja – Santa Catalina i po śniadaniu, oczywiście z krewetkami, wsiadłam do autobusu. Ino pierwszy w oczy rzuciła mi się inna miejscowość, jeszcze dalej, Puerto Mogan. Bilet kosztował niecałe 10 EUR.
Po dwóch godzinach drogi i kamiennych widokach dojechałam do urokliwej miejscowości.
Tú na południu było cieplej i kilka godzin wylegiwałam się na słońcu. Doszłam do wniosku, że bliżej mi do fok z Galapagos, niż do ruchliwych makaków z Borneo. Udało mi się nawet zasnąć, co wieczorem miało czerwone skutki na jednej połowie mojego ciała.
Na kąpiel się nie zdecydowałam, jednak woda trochę zimna.

Z Puerto autobusem za 4,15 EUR pojechałam do Faro Maspalomas, czyli latarnii morskiej. Autobus kluczył ulicami pomiędzy bardzo licznymi hotelami. Nie widziałam nigdzie indziej tyłu hoteli najróżniejszych.
Wydmy żółto – pomarańczowe i pełno ludzi na nich. Czekała mnie jeszcze droga powrotna a dzień powoli się kończył, więc po krótkim spacerze na dworzec.

Za 6,80 EUR dotarłam do Santa Catalina. Żołądek już wolał o przyszne krewetki u znajomego chińczyka. Znów sangria, mniam.
Po zapłaceniu rachunku poczęstowali kieliszkiem złotego alkoholu. No i znów palce lizać, likier karmelowy, muszę go kupić na lotnisku po security.

Samolot z Gran Canarii wyleciał z półgodzinnym opóźnieniem.
W Krakowie po wylądowaniu tysiąc powiadomień, że ktoś się dobijał i wreszcie głos ulgi z lekką wymówką w słuchawce

– WRESZCIE!
No co, zapomniałam, że też jest różnica w czasie, ale jak to ciepło przy sercu, jak Ktoś czeka i się martwi <3
Wczorajsze kilka godzin na telefonie robi też swoje.