Po kolejnej nocy pod gwiazdami, świt z szybkim marszem do Bramy Damasceńskiej. Na szczęście na chwilę ja otworzyli, ale dworzec busików do Betlejem (leżącego po palestyńskiej stronie) nadal zamknięty.
[more]
Koniec języka za przewodnika i już siedziałam w autobusie 21 jadącym do granicy z Palestyną. 4,70 szekla i pół godziny jazdy. Granicę trzeba było przejść pieszo. Do Jerozolimy czekało w kolejce do kontroli wielu Palestyńczykow, smutno to wyglądało, za kratami. Szok wywołał u mnie wysoki na 12(!!!!!) metrów mur, jakim Izraelczycy odgrodzili się od Autonomii Palestyńskiej.
Posępne i dołujące to, co zobaczyłam po drugiej stronie muru. Z granicy taksówką z przystojniakem z Hebronu pojechałam do miejsca narodzin Chrystusa. Była dopiero szósta rano, było tam tylko kilka osób, cisza i spokój. Jednak od razu nie udało mi się zobaczyć gwiazdy w podłodze, miejsca narodzin, bo trwała msza. Dopiero po kwadransie na dół nas wpuścił starszy pan. Protestancki pop (chyba) właśnie szykował się do nabożeństwa.
Miejsce magiczne, czuć tam nabożność i podniosłość. Kwadrans zadumy, bez innych turystów, w ciszy. Polecam wizytę w sklepie, gdzie mówią po naszemu. Sklepik z pamiątkami dla Polaków, z dwoma flagami przed wyjściem i zdjęciami sław, które go odwiedziły.
Tam zakup świętych gadżetów, bo ceny mają najlepsze z okolicy. Wizytę w Palestynie zakończyłam spacerem wzdłuż muru.
Opiszę to jutro, bo jeszcze nie umiem tego sobie ułożyć.
W Jerozolimie wracając do hotelu zagubiłam się w dzielnicy żydowskiej. Gwar, liczne drogie knajpy, miasto w mieście. Pod Ścianą Płaczu tłumy, jakoś nie czuję tego miejsca.