O Świątyni Tygrysów w Kanchanaburi słyszałam wiele dobrego i wiele złego. Chciałam na własne oczy zobaczyć i wyciągnąć wnioski. Podobno, to jedyne miejsce na ziemi, gdzie można stanąć oko w oko z tygrysem, zrobić sobie z nim zdjęcie, pogłaskać. Przyznaję, na początku byłam zafascynowana możliwością, chociaż krótkiego obcowania z tymi pięknymi drapieżnikami. Jednak po kilku kwadransach pobytu, kiedy euforia minęła, zaczęłam dostrzegać drobne akcenty.


[more]

Tygrysy są otumanione. Zauważyłam, że jeden z opiekunów wtykał półśpiącemu zwierzakowi jakieś płatki z torebki. Inny polewał głowę zwierzaka wodą. Większość tygrysów spała, jeden, do którego nie wolno było podchodzić, nerwowo chodził na długość grubego łańcucha.

Mnicha, bo przecież to miała być świątynia, widziałam tylko jednego, o kwaśnej minie. W świątyni, tygrysów nie było. Za to spacerowały się wśród otaczających ją alejek bawoły, krowy i świnie.

Zdanie wyrobiłam sobie po sytuacji z jednym z  młodych kociąt tygrysich, z którym „prowadziłam konwersację”. Chyba ośmielony ciszą i moim spokojnym zachowaniem, maluch niespodziewanie liznął moją nogę. Niestety, zauważyłam to nie tylko ja, reakcja opiekunki była szybka, kociak dostał w nos stalowym prętem.

Nie mogłam dalej na to patrzeć…