Oj mocno szaleje ogon huraganu Eta w zachodniej Panamie, deszczami i porywistym wiatrem. Wracając z Boquete do David, widziałam kilka bardzo wezbranych rzek i podtopione pastwiska. Ciągle pada, mocno pada. Na szczęście po zjeździe na dół nie było tak chłodno jak w Boquete.
Chcąc zaoszczędzić sobie czasu, powrót do Panama City wybrałam drogą lotniczą, za punkty w programie milowym liniami Copa Airlines, należącymi do teamu Star Alliance. Zamiast 8 godzin w autobusie, 36 min.w samolocie. Przy okazji poznałam lotnisko w David i zrobiłam nową kreskę na mojej mapie lotów.
Nocka prawie nieprzespana, bo większość z panamskich turystów, razem z właścicielem hoteliku, oglądała wieczór wyborczy w USA, ekscytując się spływającymi wynikami.
Samolot, którym miałam wracać, miał trudne warunki do lądowania w David i będąc już przy samym progu, odszedł na drugi krąg. Patrząc na to z ziemi bałam się, że mój lot będzie też niespokojny. Chyba się wstrzeliliśmy w okno pogodowe, bo powrót do Panama City bez żadnych problemów. No może tylko to, że chcąc napatrzeć się na panoramę stolicy przy lądowaniu, zamieniłam się miejscem na lewą stronę. Kiedy zawsze samoloty siadają od strony oceanu, tak tym razem wylądował od strony wzgórz i obeszłam się smakiem.
Uberem do hostelu i na zakupy. Jutro śmigam do dżungli, trzeba się zaprowiantować na kilka dni, tam zupełna dzicz będzie.
Wieczór z drinkiem maracujowym i moczeniem nóg w hostelowym basenie. Upał.