Po dość przyjemnej podróży dojechałam do wioski Piriati. Miałam się tu tylko przespać noc i ruszyć dalej, ale zainteresowało mnie życie tutejszych Indian Embera. Rząd Panamy przesiedlił ich z okolicy Jeziora Bayamo, dając materiały na murowane chatki. W wiosce są tylko trzy tradycyjne domy na palach, miejscowi nie mieli materiałów na ich zbudowanie. Wkoło są łąki i pola uprawne, dżungla została w tym celu wykarczowana.
I teraz Indianie Piriati żyją w kolorowych małych domkach. Nie do końca są z tego powodu zadowoleni, bardzo pielęgnują swoją kulturę. Moja gospodyni Mara jest inicjatorką i jedną z organizatorów dorocznych festiwali sztuki ludowej Indian Embera, który odbywa się jesienią.
Mieszka w drewnianej wielkiej chacie bez ścian, podobnie jak odwiedzeni przeze mnie w kwietniu Indianie z wioski Mogue. Tylko dach jest z blachy, nie z lisci palmowych. I jest kanalizacja w domu, prysznic i normalna toaleta. Jest też stół i krzesła a ludzie śpią na łóżkach z materacami. Są też moskitiery nad każdym z nich, to bardzo przydatne, wioska leży nad rzeką Piriati i jest tu mnóstwo komarów.
Marai jej mama noszą tradycyjne kolorowe spódniczki z kawałka materiału owiniętego na biodrach. Maja też tradycyjne kolczyki z koralików. Elementy ludowych wzorów miał też naszyte na zwykłej koszulce polo kolega Mary, Rodolf. Kiedy wpadł wieczorem w odwiedziny, miał na sobie typowy naszyjnik z koralików. On także aktywnie działa na rzecz zachowania dziedzictwa kulturowego Embera. W tygodniu będzie ze swoją grupą na prezentacji ludowych tańców, umawiał się z bratem Mary na malowanie ciała dzień wcześniej.
Indianie Embera znani są z malowania swojego ciała w rytualne wzory, które wykonują drewnianym patyczkiem maczanym w roślinnych barwnikach, najczęściej z jagua.
Mara, kiedy się wczoraj spotkałyśmy też miała kilka rysunków na ciele, całe nogi, ramiona i szyję pomalowaną na czarno.
Wioska Piriati leży tuż przy drodze, szumnie zwanej autostradą. To końcówka słynnej Panamericany, biegnącej od Kanady aż do końca Argentyny. Niestety z różnych powodów ma przerwę właśnie tu, na Przyladku Darien. Bagniste ziemie, najbardziej malaryczny region, trudna dżungla i liczne kartele narkotykowe, przeszkodziły w spięciu budowy ze stroną kolumbijską. Brakuje 108 km. Były też głosy, że za tym lobbowały Stany, bojąc się chorób bydła z Ameryki Południowej. Tak czy inaczej, droga kończy się w miejscowości Yaviza.