Zauważyłam, że matkami zostają tu bardzo młode kobiety, za mąż wychodzą w wieku 14, 15 lat. Często malutkie pociechy mają też przy sobie matki w podobnym do mojego wieku.

Urodzenie dziecka po 40 jest tu czymś normalnym. Dzieci maja po kilka lub kilkanaście. Wszystkie śliczne jak z obrazka, ciemne oczy, włosy, takie drobniutkie w budowie. Generalnie Indianie są szczupli i niscy. Kiedy przechodziliśmy przez strumienie, nie mieli problemów a ja co chwilę wpadłam swoją ciężkoscią w błoto. Raz to nawet mnie zassało do połowy ud. Sama bym się nie wydostała, pomogli mi towarzyszacy miejscowi i wycięte szybko maczetami kije.
Do wioski wróciłam cała umazana czerwoną mazią.
Dzień nie zakończył się tortillami a wesołym tańcami kobiet. Wioskowy szaman też wziął udział w zabawie, akompaniował na bębnie. Tańce nawiązywały do życia zwierząt. Był taniec tukana i pumy, wszystkie ekspresyjne i energiczne. Kobiety mruczały i wydawały z siebie różne okrzyki. Było sporo śmiechu, bo dzieci też chciały tańczyć i być blisko swoich mam. W przerwach pląsów rozmawiałyśmy o życiu tu w wiosce i o moim w Polsce. Pod koniec zabawy odwiedził nas gość, lekarz wetenynarz, który studiował w Polsce, w Olsztynie. Ma żonę Polkę i mieszkają w Panama City. Luis, bo tak ma na imię, przywitał się ze mną piękną polszczyzną i pocałunkiem w rękę. Pracuje przez cały tydzień w Darien przy kształceniu Indian i uświadamianiu im korzyści płynących z hodowli trzody mlecznej. Udzielił mi sporo rad, wymieniliśmy się kontaktami i już musiał wracać do pracy w niedalekiej wiosce. Umówiliśmy się na spotkanie w stolicy.
Bardzo fajne spotkanie, sporo mi się rozjaśniło w głowie o tutejszym życiu Indian Wounaan.