Opowiem Wam o mojej ostatniej przygodzie, która nadal trwa. Jestem od środy na baterie, jak króliczek duracell, nie Playboya, bynajmniej.
Miesiąc temu karetka zawiozła mnie do szpitala, tydzień i przejazd druga karetką do kliniki w Łodzi.
Na oddziale elektrokardiologii w Centralnym Szpitalu Klinicznym zajmują się wszelkimi sprawami elektryki serca. Tu na ablacje, kardiowersje i rozruszniki czekają ludzie z całej Polski. Dwa dni, zabieg i do domu. Inaczej ma się sprawa jak po drodze zostanie wykryta borelioza. Tak i było u mnie. Nawet nie wiedzialam, że ugryzł mnie kiedyś kleszcz. Borelioza zepsuła mi serce do tego stopnia, że lekarze nie mieli wyjścia i zdecydowali o wszczepieniu rozrusznika.
Zabieg przeprowadził doktor, z którym od początku pobytu nie było mi po drodze.
Na blok operacyjny zaprowadziły mnie pielęgniarki. W specjalnej koszuli operacyjnej a nawet dwóch, bo rozmiar trochę za mały.
Śluza, jazda na łóżku i patrzenie na mijane lampy w suficie, jak w większości scen filmowych ze szpitali.
Na sali operacyjnej łóżko, tysiąc monitorów u stóp i anestezjolog od stóp do głów schowana w szaty ochronne. Tylko jej ciemne oczy widziałam, no i ten uspokajający głos przez cały zabieg. Bardzo mi pomogła opanować trzęsące się za strachu miękkie nogi.
Zabieg wszczepienie rozrusznika serca odbywał się bez narkozy, w pełnej świadomości, w znieczuleniu miejscowym jak podczas wizyty u dentysty.
Najpierw opasano mnie niebieskimi taśmami i przyklejanymi do nagiego ciała chustami. Nad głową w czepku miałam baldachim, jednak nie mogłam nią ruszać za bardzo. Straciłam też szerokie pole widzenia i podgląd na monitory.
Przyszedł lekarz, zapytał o moje ciśnienie, 83/38.
-Nie mogę operować przy takim, proszę podwyższyć.
Anestezjolog miała za moją głową pulpit podłączony do mojej żyły w łokciu, więc podała szybko dopaminę. Ciśnienie wzrosło do 90/50. Lekarz wkroczył do akcji. Pokazali na moją prośbę rozrusznik, jeszcze był w pudełku.
Najpierw zrobił ręcznie rozeznanie w terenie, czyli macając znalazł obojczyk i odpowiednie miejsce. Zdezynfekował całość zimna cieczą na waciku. Potem zaczął znieczulać zastrzykiem, pierwszy bolał, kolejne tylko rozpierały ciało. Czułam jak nacina skórę i wklada palce coraz głębiej. Jak indyk przed Świętem Dziękczynienia. Lekarz mościł miejsce pod pudełko rozrusznika. Mało się do mnie odzywał, jednak z jego rozmów z anestezjolog wiedziałam, co robi.
Włożył w żyłę dwa długie druty i wtedy czułam jego ruchy w swoim sercu. Coś nieprawdopodobnego, praca na żywym ludzkim sercu. Czułam dotyk zewnątrz i wewnątrz.
Potem przez nacięcie włożył pudełko rozrusznika, to było mocno nieprzyjemne. Na chuście przed moimi oczami pojawiły się krople krwi. Przyszła chyba jakaś studentka, czy młoda lekarka, bo zaczął jej tłumaczyć dokładnie, co robi.
Stąd wiem, że nacięcie takie małe, mięśnie tylko odsuniete a nie przecięte i takie rany się lepiej goją.
Potem niemiłe uczucie, serce waliło jak oszalałe, anestezjolog zdjęła mi maseczkę z twarzy, zastępując ją maską z tlenem. Było mi słabo, jednak lekarz uprzedzał o możliwych odczuciach. Podłączał elektrody do rozrusznika. Słyszałam jakieś pukania młotkiem, skrzypienie jak u rzeźnika. Elektroda 53, komora.
Zostałam nafaszerowana jak indyk, lekarz nie był przy tym zbyt delikatny, chyba się odgrywał za mój cięty jęzor w poprzednich tygodniach pobytu na oddziale.
I ostatnia część zabiegu, szycie. Pokazywał młodej lekarce sposób szycia tłuszczu a mnie zaczynało coraz bardziej boleć. Ostatnia warstwa szycia skóry już z moim sykiem- ałąaaaa..
Na koniec lekarz przyłożył do miejsca zabiegu coś na kształt małego żelazka i przy komputerze ustawiał parametry mojego rozrusznika.
Mogłam się rozluźnić, teraz tylko 24 h nieruchomo na wznak z lodowym obciążnikiem.
Przeżyłam i to, ale tylko dzięki pomocy sympatycznej opiekunki Monika, życzliwemu Adam i empatycznym pielęgniarkom.
Oraz mojej rodzinie i bliskim, którzy byli w telefonie zawsze, kiedy tego potrzebowałam. Także Wam, za SMS, wiadomości i telefony wspierające na duszy.
Ogromne dziękuję za odwrócenie złej passy i odwiedziny tu, gdzie ich nie było, dla mojego kochanego Żenia.
Bo tu ani odwiedzin, ani wyjść żadnych nie ma. Paczka na pacjenta raz dziennie max 3kg.
Ale leczą skutecznie ciało i nie grymaszę.
Od czwartku nowa przypadłość- polekowe zapalenie żołądka, który ma już dość lekarstw.
Nie wiem kiedy wyjdę, ale to i tak bez znaczenia. Najbliższy wyjazd do Panamy i Kolumbii niestety mi przepadnie. Muszę się trochę podreperować.