Pierwsza podróż w 2021 roku i od razu z mocnymi postanowieniami. Będzie to podróż odchudzająca. Drugi covid dodał mi kilogramów i jest mi już ciężko bardzo. Dlatego takie sobie zadanie wyznaczyłam. Czy wytrzymam w kraju, gdzie są najlepsze na świecie skwarki. Gdzie je się to, co wpadnie w ręce. Obym miała wybór, bo jak sięgam pamięcią, z sałatkami w czasie podróży ciężko a i gotować nie da rady. Surowiznę warzywną troszkę strach, zostają owoce?

Na razie wyruszyłam z domu z plecakiem i lekkimi przekąskami. Lekkie w nazwie, bo swoje ważą. Winogrona , jabłko i gruszki- lepiej nimi zaspokoić głód, niż fast foodami, które są dostępne na każdym kroku. Tym razem do Stambułu leciałam na pokładzie samolotu LOT.

I tu już pierwszy głód zajrzał w oczy, widać dużą różnicę w serwisie Turkish Airlines i naszego rodzimego przewoźnika. Do dyspozycji zamiast ciepłego posiłku były przekąski- pasztecik z kapustą i pieczarkami, albo słodka bułeczka, kawa lub herbata, woda, jedna Katrzynka lub trzy prażone ziarnka kukurydzy. Resztę można sobie … kupić. Nie dość, że w pociągu do Warszawy nie było wagonu restauracyjnego, w saloniku Bolero nie udało mi się zjeść śniadania, bo jedzenie takie niesmaczne, że wstyd. Mogłam sobie przecież coś kupić przed wylotem, ale chyba los widzi, że to podróż odchudzająca 😉

W Stambule chwila oczekiwania na przydzielenie gratisowego hotelu, godzinny dojazd i znów fajny. Turkish Airlines za każdym razem daje mi nocleg transferowy i zawsze jest to wysokiej klasy hotel. Tym razem Ramada Kaya, w środku jak pałac. Pokój też na poziomie. Głód już mi marsza grał, wiec szybko na jakąś kolację w hotelowej restauracji. Do wyboru mnóstwo mięs, dań na gorąco, warzyw, owoców i deserów. Postawiłam na grillowaną paprykę, marchewkę i duszony szpinak. Do tego kawałek duszonej baraniny, wszystko palce lizać. Potem szybko spać, o świcie wyjazd na lotnisko i długi lot do Kolumbii.

W samolocie do Bogoty siedziałam na trzech miejscach, taka gruba jestem 😉 udało się znowu długi 13 godzinny lot spędzić w większości w pozycji leżącej. Pozostała część lotu na pogaduszkach z Polakami, których los posadził tuż za mną. Fajni ludzie z pasją, przeżyciami i doświadczeniami podróżniczymi. Ileż ciekawostek można zdobyć a i lot jakiś taki mniej męczący i szybszy.
W Bogocie strzeliłam sobie w kolano. Wiem, że nie uruchamia się internetu poza Unią, ale.. sms mówił o 44 zł za ilestam MB. A brak dostępu przez ostatnie kilkanaście godzin bardzo kusił.
Przez 23 sekundy połączenia z netem w samolocie w Kolumbii zdążyły się pobrać dziesiątki wiadomości, dwa filmy, kilka zdjęć od znajomych z WhatsApp, messengera i kilkadziesiąt emaili. I internet odcięło, wysyłając mi sms po przekroczeniu kwoty 197 zl.
I to był strzał w kolano i okrągłe z głupoty oczy 😉 dobrze mi tak!
Nad moim ukochanym Darien zero chmur i piękne widoki na dzicz. Lądowanie łagodne, z panoramą drapaczy chmur Panama City. To zalety tutejszego lata.
Na lotnisku prawie godzina w kolejkach do odprawy i wyjścia, mnóstwo ludzi, turystów. Chyba jednak wolę porę deszczową i mniejszy tłok. Szybko w ubera i do hostelu. A tam także full, mój składzik na mopy, przekształcony na salę wieloosobową, zajęty. Znalazło się miejsce w pokoju z 6 chłopakami. Nawet się z nimi bliżej nie poznałam, padłam zmęczona do łóżka chwilę po zimnym prysznicu.