Pytacie się, jak ogarniam te wszystkie podróże pod względem zdrowia, ano coś mi się wymknęło wszystko spod kontroli.
Już wylatując miałam myśli, aby odpuścić sobie Indie, za szybkie tempo sama sobie narzuciłam z wyjazdami ostatnio. Przed samym wylotem złapało mnie migotanie przedsionków serca, zero siły, nawet na rozmowę przez telefon. Na szczęście nie było takie jak w sobotę przed wylotem, kiedy doszły co kilka minut ciemności przed oczami i wrażenie, że odpływam.
Jednak trzymało wyjątkowo długo, bo z małymi przerwami dwa dni. Głowa, boli nieprzerwanie od blisko trzech miesięcy. Koszmarne są tu przejazdy tuk tukiem, kiedy podskakuję na każdej nierówności, tam w głowie przeszywający impuls. Czasami tabletki uśmierzą ból na tyle, że czuję go w tle, jak dotykam głowy. Kręgosłup zbuntowany na tyle, że ostatnio problem bez bólu przekręcić się z boku na bok na łóżku. O dłuższym chodzeniu mogę zapomnieć. Od miesiąca bolą mnie do kompletu mięśnie i stawy, jak w dzieciństwie, tak reumatycznie. Stopy, kolana i dłonie. Jak mam dostępną gorącą wodę w kranie, najczęściej jest ino letnia, to siedzę z nogami w misce, jak dziadek, wygrzewam, trochę pomaga.
Ostatniej nocy po raz pierwszy, od kilkunastu lat życia z opaską na żołądku, miałam wymioty, torsje. Czymś się musiałam wczoraj zatruć. Dziś finał święta Holi, główna świątynia kilka metrów od mojego hotelu, z okien słyszę przylewający się tłum radosnych ludzi. A ja leżę i zdycham, coś mi ucieka, ale nie mam siły tego łapać.
Sorrki, że dziś nie ma lekkości i radości w moim wpisie.
Żyć się nie chce…
9.03.2020
p.s. Po dwóch latach dowiedziałam się, że przyczyną problemów z moim zdrowiem, sercem i ciągłymi bólami kości i mięśni była nieleczona borelioza.
26.12.2022