21 godzin jazdy pociągiem, 3 godziny opóźnienia. Poruszam się w rytm pociągu, słyszę stukot kół, mimo, że dojechałam do celu kilka godzin temu.
Niezła podróż. Dobrze, że miałam do dyspozycji łóżko, niewygodne i wąskie, ale zawsze można się wyciągnąć. Po kolacji dostałam swoje pudełka, umyte i czyste. Chyba akcja pudełkowa dobrze ubawiła załogę wagonu restauracyjnego.
Noc męcząca z powodu gorąca i sąsiada z przedziału obok, który słuchał głośno swojego przenośnego radia. A za oknem czarna ciemność, neta brak, nawet zasięgu sieci nie było.
Trasa pod koniec podróży wiodła przez pustynię. Słońce czerwienią wstawało za gór na horyzoncie. Kamienie, piasek, okrągłe małe krzaczki, białe spękane słone resztki bajorek i suche ujścia strumyków.
Temperatura na zewnątrz rosła wraz ze wznoszącym się słońcem.
Kiedy dojechaliśmy do Bandar Abbas pojawił się zasięg sieci i dostałam sms z informacjami o nowych i starych prezydentach i burmistrzach. Taki czas a ja bez kontaktu szerokiego z Polską. Bez neta bida z informacjami, ale jakoś trzeba żyć.
Na dworcu tłum naganiaczy taksówek, moi współtowarzysze skontaktowali się z dzisiejszym hostem i zapakowali do taksówki.
Po godzinie już brałam upragniony prysznic. Oj ciepło, gorąco tu jest nawet rano. Temperatura dochodzi już do 30 stopni.
Fajnie, gdybym była na plaży a nie ubrana od stóp po czubek głowy.
Gospodarz w pracy a ja mam do jego powrotu dwie godziny.
Niewiele się zastanawiając padłam na miękki perski dywan, pod głową kawałek mojej chusty i już legowisko jak się patrzy.