Wielkanocne przedpołudnie Domingo de Resurección, spędziłam pod Katedrą Santa Cruz. Ostatni spacer po starówce i obserwowanie tutejszych mieszkańców.
W kościele na przedpołudniowej mszy rezurekcyjnej było zdecydowanie mniej wiernych niż w sobotę. Większość siedziała w knajpach, rodzinnie i wesoło. Pięknie kwitnące na różowo drzewo butelkowe (toborochi, ceiba speciosa), żółto pomarańczowe kwiaty plumerii, pięknie tu jest. Wracając do hotelu znów trafiłam do kawiarni Dumbo i znów skusiły mnie nieznane smaki lodów. Lody o smaku jagód acai i owocu achachairu, żółtej kulki spokrewnionej z mangostanem. Naturalnym środowiskiem achacha są lasy deszczowe Amazonki. W języku Indian Guarani nazwa oznacza miodowy pocalunek. W twardej żółtej skórce skrywa się biały aromatyczny miąższ. Pyszne są też soki z achachairu.
Po południu miałam zaproszenie na obiad z rodziną Arturo. Przyjechał po mnie ze swoim wesołym kolegą. Pojechaliśmy do eleganckiej restauracji, gdzie czekała już Rosalinda, żona Artura i dwójka ich dorosłych synów.
Tam spędziliśmy fajny czas na degustacji wybornej wołowiny, sałatek i dodatków. Niektórych nietypowych, jak ryż z żółtym serem. Do tego dobre czerwone wino a na koniec deser. Nie jestem fanką wołowiny, ale muszę przyznać, że ta którą jadłam w Boliwii, jest wyborna.
Wieczór na pakowaniu i pisaniu prześcieradeł, czyli tekstów.
W nocy lot do Panama City i dalej.
Już wiem, że wrócę do Boliwii, bardzo mi się tu podoba. Od przyrody, zabytków i jedzenia, po życzliwych i pogodnych ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Jest tu wiele interesujących tematów i miejsc. Coś czuję, że będzie to kolejny mój ulubiony kierunek wojaży.
p.s. w Boliwii nie działa od 3 lat poczta, więc niemożliwe jest wysłanie pocztówek. To chyba pierwszy kraj na świecie, który nie ma poczty. Działają tylko prywatne firmy kurierskie. Czy i u nas do tego dojdzie, że zamkną urzedy pocztowe, w których już teraz jest niewielu klientów?