Lot do Panama City w nocy, za sąsiadów miałam dość problematycznych chłopaków. Znów lot biznesem nie spełnił moich oczekiwań. Dochodzę do wniosku, że jednak klasa ekonomiczna jest lepsza i lepiej wtapia się w mój styl podróżowania.
W Panama City szybko, prysznic, zmiana ubrań w saloniku i pędem na drugi Terminal na kolejny lot.
Drugi raz odwiedzam kolumbijską wyspę San Andres. Rok temu właśnie tam mój telefon utopił się i przeżywałam koszar z powodu odcięcia od większości pomocnych udogodnień. Mialam trudnosci, aby wylecieć z wyspy. Przez dwa tygodnie podróży nie miałampotem kontaktu z bliskimi.
Lot do San Andrés także w biznesie, krótki z poczęstunkiem w formie ciateczek i chipsów. Widoków jakichś spektakularnych nie było, bo to wczesny ranek i słońce inaczej oświetlało wodę.
Na lotnisku kilka kontroli. Brak klimy a temoweqtura wysoka. Najpierw paszport i stemple, potem karta turysty, o której kosztach zupełnie zapomniałam. Wcale nie tak małe, bo 40 usd życzą sobie kolumbijskie władze za możliwość przebywania na rajskiej wyspie. Pilnowałam, aby nie zgubić tego druczka.
Autobus na drugi koniec wyspy złapałam za rogiem, cena też się podniosła do 4 tys peso za człowieka. Kierowca doliczył mi jeszcze drugą opłatę za walizkę. Upał, mimo, że ranek wczesny.
Tym razem wybrałam małą wioskę San Luis, z dala od tłumów turystów i gwaru miejskiego. Tylko kiedy dotarłam do miejsca swojego noclegu kopara mi opadła. Rudera z desek i kamieni, pokryta eternitem. W dodatku pokój, który miałam zarezerwowany przez booking był zajęty. Kiedy siedziałam pod drzwiami czekając na rozwiązanie sytuacji, właściciel wysłał mi email, że nie może zrealizować rezerwacji. Jakby zostałam na lodzie.
Wtedy też odkryłam, że nie mam w torebce paszportu. Zupełnie nie jestem odporna na takie zajścia. Zaczęłam ryczeć jak dzieciak. Siedziałam na tarasie na plaży, pod zamkniętym pokojem, bez paszportu i ryczałam. Siostra właściciela myślała, że się tak przejęłam odwołaną z ich strony rezerwacją, dopiero jej wyjaśniłam, że to poważniejszy problem. Telefon do Qubika, który wcale mnie nie pocieszył. Polska ambasada jest w Bogocie, żeby tam dolecieć muszę mieć paszport.
Nie wiedziałam, w którym komencie go straciłam. Na lotnisku jeszcze był, potem jechałam autobusem. Jednak wiedziałam, że w Kolumbii trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo często kradną bardzo wprawnie. Pilnowałam się bardzo. Jedynym miejscem mogło być lotnisko, na które od razu pojechałam.
Zostawiłam graty w sąsiednim domu, gdzie właścicielka załatwiła mi pokoik w podobnej cenie.
Jadąc na lotnisko uspokoiłam się i doszłam do wniosku, że co ma być, to będzie. Mogę nawet tu zostać. Emocje opadły i kilka godzin, które potem spędziłam na lotnisku były na spokoju.
Najpierw dwie godziny błąkałam się od okienka do okienka. Stanowisko Copa Airlines, niczego nie znaleźli. Potem biuro rzeczy znalezionych, posterunek policji, stanowisko ochrony lotniska. Dopiero w czwartym miejscu uzyskałam informację, że mój paszport jest w biurze imigracion. Dzięki Bogu i mojemu czuwającemu z góry, Tacie. Miałam się po niego zgłosić za dwie godziny.
Kiedy się tam pojawiłam, pracował jeden pogranicznik w okienku i wcale nie miał zamiaru zająć się moja sprawą. Uspokojona, mając wygodne siedzisko … zasnęłam.
Nocka zarwana i nerwy swoje zrobiły. Po godzinie oczekiwania doszłam do wniosku, że wystarczająco długo tu kwitnę. Powiedziałam, że albo mi oddadzą teraz paszport, który tu jest pośrednio z ich winy (babka przy trzecim okienku kontroli po przylocie zostawiła go w skanerze), albo przyjadę jutro. Dziś musiałam wracać do hotelu, bo nawet porannych tabletek nie przyjęłam.
Trochę się ruszyli, przez kolejne dwie godziny podpisałam z tysiąc kartek, zrobili mi kilkanaście zdjęć, pobrali odciski palców. W końcu oddali paszport, bez słowa przeprosin.
Babka, która go w skanerze zostawiła, musiała za chwilę po mojej kontroli używać skanera do kolejnego pasażera. Nie chciało się jej nawet za mną zawołać.
Do swojego pensjonatu dotarłam po 16, gdzie na San Andres przyleciałam wczesnym rankiem.
Byłam zupełnie wykończona, no i chyba postresowo dostałam migotania przedsionków.
Padłam do wyra, spiąc do następnego dnia.