Włócząc się po wieczornym Heracie z zaprzyjaźnionymi fotografami trafiłam do lepianki przy starym minarecie, gdzie w prowizorycznych warunkach wytwarzano piękne szklane naczynia. Lepianka z gliny a w środku piec i pracujący w upale ludzie.


[more]

Dach przykryty był gałęziami a uciekający dym tworzył  w środku niebieskie słupy światła. Piec co chwilę dostawał nową porcję bawełnianych gałązek i wybuchał syczącymi płomieniami. Jeden z  jego płonących otworów miał kształt ludzkiego oka, z którego co chwilę sypały się na boki świetliste iskry.

Cisza.

Dźwięki ciężkiej pracy w potwornym gorącu, jaki panował wewnątrz lepianki. Przerywnikiem był syk wody, do której trafiały rozgrzane kawałki szkła i trzaski dobiegające z wnętrza piekielnego pieca.

Na czole starszego mężczyzny, który sprawnymi ruchami z ogniowej kuli tworzył wyszukane kształty butelek, waz i szklanek, ciągle spływał pot. Ręce przywykłe do ukropu metalowego pręta, sprawnie omijając płynne szkło i ogień pracowały bez przerwy.

Oczy przyzwyczajone do błysków i płomieni jedynie na chwilę zatrzymywały się w zadumie. Utkwione w żar wnętrza pieca. Może wtedy w głowie mężczyzny powstawały kształty nowych naczyń, może oceniał postęp swojej pracy.

Cienie na glinianej porowatej ścianie lepianki tworzyły makabryczne kształty, chyba tak może wyglądać piekło.

Będąc ubrana w czador od stóp do czubka głowy ledwo wytrzymałam w środku kilkanaście minut. Pracujący tam starszy pan po wyjściu na zewnątrz stwierdził, że jest mu zimno. Wrócił po chwili do swojej piekielnej lepianki, wydmuchiwać kolejne szklane cudeńka.