Wsiąść do pociągu..
Dobrze, że ten dzień się skończył...
Dobrze, że ten dzień się skończył...
Pobudka o czwartej rano, głęboka noc.
Wczoraj wieczorem mój pociąg już na wstępie był opóźniony dwie godziny. Miałam czas na obserwowanie ludzi, którzy jak i ja, czekali na swoje pociągi.
Dziś zasłużyłam na wielkie lody czekoladowe ;-) wstałam po ciemności (z przejęcia spałam tylko dwie godziny) i dzielnie pustymi ulicami pomaszerowałam do kasy biletowej Taj Mahal.
W nocy było znów cholernie zimno, spałam w ubraniu i pod dwoma kocami. W dzień upał a kiedy zajdzie słońce temperatura spada do kilku stopni ponad zero.
Zmęczenie dało mi znać i zamiast "tradycyjnie" będąc w podróży rano robić zdjęcia, zaległam w łóżku do południa ;-) nawet trąbienie zza okna nie przeszkadzało zbytnio.
Lot z Seszeli bardzo się dłużył, ciasno i gorąco mi było. Opalona na raka skóra piekła, blondynka zapomniałam, że to intensywne równikowe słońce tak mnie głaskało.
Zdążyłam na samolot w Paryżu, nerwów troszkę miałam :-) samolot prawie pełen, mi udało się jak matronie zająć dwa miejsca ;-)
Znów kłopoty... ma się ten dar, co nie? Jadąc marszrutką z lotniska w Osz, zobaczyłam na łące gromadę wielkich samolotów. Szybka decyzja i wzbudzając zainteresowanie nagłą zmianą planów wśród pasażerów, szybko wysiadłam.
Po wizycie w Iraku potrzebowałam chwili wytchnienia. Przemyśleń i spokoju, najlepiej w cieple i nad wodą. Okazja ku temu była nad Morzem Martwym, które wprawdzie nie zachęcało cenami nielicznych hoteli nad brzegiem, ale kusiło odpoczynkiem po podróży.