Bóg, kiedy tworzył świat zatrzymał się na dłużej przy południowej wyspie Nowej Zelandii.

Dał tutejszym krajobrazom tle uroku i piękna, że można by tym obdzielić kilka państw. Góry z ośnieżonymi wierzchołkami, osnute chmurami, jak kłębkami waty, u podstawy obsadzone omszałymi drzewami i wielkimi paprociami. Niewiarygodnie turkusowe jeziorka i strumienie. Soczyście zielone przestrzenie, na których pasą się niewinne stada owiec.
Widoki zapierające dech w piersiach, wywołujące górnolotne skojarzenia.

Sporo pięknych miejsc w swoich podróżach już dane było mi podziwiać, ale okolice Te Anau i Zatoki Milforda sprawiły, że ciągle miałam gęsią skórkę, otwartą jak karp buzię, oczy jak pięć złotych i momentami łzy ze wzruszenia.

A kiedy podczas rejsu statkiem, przed burtą skakało radośnie się bawiąc szesnaście butlonosych delfinów, stwierdziłam, że to bajka, sen, nie jawa…

20.10.2015