Przez najbliższe dni będę tylko odpoczywać. No może jak mi w obiektyw wejdą jacyś lokalni Indianie Guna Yala, to ich zdejmę. Wyjazd o świcie na rajską wyspę, jedną z 365 wysp archipealgu San Blas. Wyspy i tereny nad Atlantykiem należą do plemienia Guna, to kolejni Indianie, których odwiedzę. Byłam kilka razy na wyspach, są dla mnie symbolem raju.

Tym razem wybrałam wyspę Perro, czyli Achudub Bippi. Obok niej jest zatopiony statek, który pokryły już koralowce i ukwiały. Pełno koło niego różnokolorowych ryb. Zawsze, kiedy zanurzam przy rafach koralowych w tropikach, zastanawiam się, kto wymyślił kształty i kolory tych wszystkich stworzeń.
Statek nadal jest z dogodnym dojściem z plaży, tylko w całym nastawieniu przygotowań do wizyty u Indian, nie za dobrze się przygotowałam do fotografowania pod wodą. No cóż, za gapiostwo się płaci, mam przynajmniej wymówkę, aby znów tu przypłynąć.
A tymczasem skupię się na robieniu zdjęć idyllicznym widokom. Palmy, biały piasek i różne odcienie turkusu karaibskiej wody.
Z prawej strony leży Isla Diablo, na której przeżyłam cudne chwile kilka lat temu…
Z tyłu jest malutka Isla Pelicano, taka jak z folderu biura podróży- to tam kręcono jeden z odcinków hitu Netflixa- Dom z papieru. Kilka palm, chatka przykryta liśćmi palmowymi, dookoła biała plaża z krystaliczną, jasną wodą. Niedaleko Isla Tortuga, też malutka. Na obie, plus zamieszkałą przez Guna Yala, Isla Fragatę wybrałam się drugiego dnia. Na Pelikano mieszka jedna indiańska rodzina, w chatce z patyków. Z daleka wygląda jednak lepiej. Fragata jest interesująca na tyle, że chyba ostatnią nockę spędzę właśnie tam. Mieszkają trzy rodziny Indian Guna Yala. Co najważniejsze, kobiety noszą tradycyjne dla tego plemienia ubrania. Kwieciste spódnice z kawałka materiału owinięte wokół bioder, szeroki haftowany pas, bufiastą kolorową bluzkę, narzutkę na głowie. Nogi od kostek do kolan ozdobione mają bransoletami z pomarańczowych koralików. Tak samo jak ręce od dłoni do łokci. Mają też dużo biżuterii ze złota: kolczyki w uszach, nosie i naszyjniki. Kobiety malują sobie wzdłuż nosa czarną kreskę, którą kończy złoty kolczyk.
Guna znani są ze swojego rękodzieła, jakim są molas. Kolorowe patworkowe wyszywanki z wizerunkami zwierząt, kwiatów i geometrycznych wzorów. Każdy element, kolor materiału jest naszywany, przez co molas są dość grube, warstwowe. Molas są ważnym elementem w ubiorze Guna Yala.
Indianie Guna mają swój parlament i rząd, władze panamskie nie wtrącają się do spraw Comarca Guna Yala. Nie można kupić tu ziemi, czy jednej z rajskich wysp. Nie ma też resortów i hoteli, tylko rodzinne małe biznesy. Indianie wiedzą, jak ochronić to wyjątkowe miejsce.

No i jestem jak rozbitek Robinson Cruzoe. Sama na wyspie. Malutka ona i bez nazwy, ciężko było tu zostać, ale dopięłam swego.
Rankiem po śniadaniu wpadła na plażę moja agentka i kazała się szybko zbierać, widać udało się bezkosztowo załatwić rezygnację z ostatniego dnia pobytu na Perro. Najpierw zostawiliśmy kilkunastu turystów na drugiej wyspie Perro i dopiero na Fragatę.
Wskazałam miejsce, gdzie chciałabym mieć namiot, rozwiesili mi też hamak, najpierw próbując we dwóch sprawdzić wytrzymałość wiązań. Niestety były za słabe i hamak się zerwał a na ziemi znaleźli się niespodziewanie dwaj majstrzy hamakowi. To się nazywa poświęcenie dla klienta, zbić sobie cztery litery.
Namiot był niekompletny i agentka stwierdziła, że przywiezie mi po południu drugi. I popłynęli sobie, bo tylko zamieszanie wprowadzali. Jednak spokoju, nie znalazłam, trzech chłopców jak zaczęło bawić się w wojnę, to moje oczy nie nadążały za nimi, kiedy biegali wokoło wyspy. Uszy zresztą też. Zaczęłam szukać spokojniejszego miejsca.
Przeszłam w bród do sąsiedniej mini wyspy. Mini, bo miała z 5 na 25 metrów wielkości i 20 palm. Wkoło plaża a przy brzegu chatka z patyków przykryta dachem z liści palmowych. I wtedy podjęłam decyzję, że tu chcę spać i może właśnie tu znajdę swój spokój. Informując zaskoczone dziewczyny z Fragaty, zabrałam swój plecak, hamak i znów brodząc w wodzie byłam na wyspie. I było git, błoga cisza, relaks i szczęście.
Po kilku godzinach wpadła z grupą głośnych turystów na Fragatę moja agentka i od razu do mnie z awanturą, że mam spać tu, gdzie zapłacone, że tamta wyspa nie ma nazwy a ona musi do swojego zestawienia wpisać nazwę, że muszę zostać na Fragacie.
Ciężko mnie namówić do zmiany zdania, kiedy na coś się uprę. Zabrałam namiot i powędrowałam na maleństwo. Po kilku minutach agentka, mocząc się po pas w wodzie przyszła za mną. Uderzyła w inną nutę, że właściciel tej wyspy mnie wygoni, że jest niebezpiecznie, bo nie ma światła, a jakbym chciała wieczorem iść przez wodę na Fragatę, to są niebezpieczne manty i inne zwierzęta.
Nosz kurde, myślała, że mnie przestraszy.
Na koniec zrobiła, nie wiem dlaczego, mi kilka zdjęć na tle chatki. I wróciła wściekła brodem do łodzi, mocząc się znów w wodzie.
Zaczekałam kiedy odpłynie i poszłam po jakiś materac do namiotu. Musiałam wszystko przygotować do snu przed zmrokiem.
Rozgościłam się, nawet drewno na ognisko zabrałam. Przy okazji też gromadę śmieci, które zakłócały mi rajskie widoki.
Przed kolacją byłam umówiona z mieszkającą na skraju Fragaty chudziutką Indianką Guna. Miała dwie chatki nad samą wodą a na płocie z patyków rozwieszone swoje kolorowe molas. Kobieta, jak się okazało miała tylko 54 lata, wyglądała na dwadzieścia więcej.
Pokazała mi swoje obejście. Jedna z chat, to kuchnia, w drugiej rodzina śpi. Od tej chatki jest kładka nad wodą i tzw.łazienka.
Na podwórku kilka kur, pies i chuda siwa świnia w drewnianej klatce.
Kobiecina mieszka tu z mężem, synem i nastoletnią córką. Reszta jej dzieci mieszka poza wyspą. Ma jeszcze 3 synów i 3 córki. Opowiadając mi o nich, wyszywała kolejne molas. Na chudych kolanach położyła szpulki z kolorowymi nićmi. Wiatr co rusz zwiewał jej z głowy czerwoną chustkę, mogłam wtedy zobaczyć, że czarne włosy są krótko ścięte.
Po kilku kwadransach rozmowy o naszych rodzinach, przypłynął z połowu mąż z synem i kobieta zabrała się do oporządzania ryb. Na dnie wąskiej łodzi leżało kilkadziesiąt popularnych tu sniperów i jedna ryba o smukłym kształcie. Nie chcąc przeszkadzać w gospodarskich zajęciach podziękowałam za rozmowę, zaproszenie i wróciłam na Fragatę.
Tam czekała gorąca kolacja, to samo, co na obiad. Smażony sniper, ryż gotowany z kokosem i kawałki warzyw.
Szybko się zabrałam, bo zapada noc a lepiej być na swojej mini wyspie, kiedy zapadną ciemności. Po drodze spotkałam na podwórku chudej kobiety właściciela wyspy, na której mam dziś spać. Młody sympatyczny chłopak nie miał nic przeciwko temu, nawet pomógł mi nieść gąbkę, którą dostałam na Fragacie jako materac do namiotu. Cieszyła mnie ona bardzo, bo wizja spania na piasku troszkę przerażała.
Chłopak jest właścicielem dwóch wysp, tej małej i leżącej na horyzoncie dużej wyspy, na którą mnie zaprosił. Ma nawet przypłynąć po mnie rano. Pokazałam mu stosik na ognisko, śmieci do spalania i swój namiot w chatce. Na odchodnym wspomniał, że spanie tu kosztuje 8 usd a za transport łodzią jutro rano, 5 usd. Ceny przystępne a tak mnie agentka straszyła.
Kiedy zostałam wreszcie sama na wyspie zapaliłam ognisko. Ciężko było, do zapalenia poświęciłam jedną z moich koszulek. Pięknie to wszystko wyglądało w świetle ogniska. Mnóstwo gwiazd, cienie palm i uciekające kraby.
Z krabami dzielę dziś swoje lokum, w piasku chatki jest mnóstwo dziur, wejść do ich domków.
Noc szybko zapadła i niestety zaczął padać deszcz, nie mając wyjścia skryłam się do namiotu. Kiedy zgasiłam światło telefonu wszytko ożyło. Potem już nawet światło latarki nie przeszkadzało krabom w ich wędrówkach. Skrzypiały piaskiem, chrzęściły skorupami. Metr od mojej głowy woda dobijała do brzegu, daleko słychać było szum wysokich fal Atlantyku.

Dobranoc….