Chora na święcie Holi
kłopoty ze zdrowiem
kłopoty ze zdrowiem
Ta podróż miała być lekiem na problemy z sercem, ucieczką przed przygnębieniem i zimnem. Wsiadasz do samolotu w Warszawie i po sześciu godzinach lotu wysiadasz w stolicy Indii. Nie trzeba przy tym za bardzo myśleć, można iść za tłumem, jak automat, robiąc to co zawsze.
Dobrze, że ten dzień się skończył...
Pobudka o czwartej rano, głęboka noc.
Wczoraj wieczorem mój pociąg już na wstępie był opóźniony dwie godziny. Miałam czas na obserwowanie ludzi, którzy jak i ja, czekali na swoje pociągi.
Dziś zasłużyłam na wielkie lody czekoladowe ;-) wstałam po ciemności (z przejęcia spałam tylko dwie godziny) i dzielnie pustymi ulicami pomaszerowałam do kasy biletowej Taj Mahal.
W nocy było znów cholernie zimno, spałam w ubraniu i pod dwoma kocami. W dzień upał a kiedy zajdzie słońce temperatura spada do kilku stopni ponad zero.
Zmęczenie dało mi znać i zamiast "tradycyjnie" będąc w podróży rano robić zdjęcia, zaległam w łóżku do południa ;-) nawet trąbienie zza okna nie przeszkadzało zbytnio.
Lot z Seszeli bardzo się dłużył, ciasno i gorąco mi było. Opalona na raka skóra piekła, blondynka zapomniałam, że to intensywne równikowe słońce tak mnie głaskało.
W Indiach widziałam dziko żyjące słonie, mnóstwo małp, upasione myszy pociągowe i wszechobecne na ulicach święte krowy. W Parku Narodowym Bandipur przy odrobinie szczęścia i wytrwałości można upolować aparatem fotograficznym tygrysa bengalskiego.