Dzień przystanku w Panama City, pranie, przepakowanie i zabawy z hotelowymi pieskami. Witają mnie tu jak stałego domownika, machania ogonkami nie ma końca i towarzyszą mi krok w krok kiedy wychodzę z pokoju. No i jemy wspólnie, znaczy jak kupuję jakiś posiłek w barze, to i jedna porcja jakiegoś gotowanego mięska dla piesów.
Z przepakowywaniem mam coraz więcej roboty, torba z rzeczami, które mam na stałe w Panamie jest coraz większa. Powoli się gubię, gdzie co mam. Wczoraj pół dnia szukałam do prania swojej kurtki, w której przyleciałam. Dopiero telefon do sąsiadki uświadomił mnie, że tym razem przybyłam tu w pomarańczowym polarze. Muszę połowę gratów wyrzucić, albo wynająć do nich jakieś mieszkanie.
Kolejnym etapem tego wyjazdu jest wizyta na rajskiej wyspie Curacao.
To środkowa z wysp ABC, Antyli Holenderskich w skład których wchodzą Aruba, Curacao i Bonaire. Leżą u wybrzeży Wenezueli.
Zaprosił mnie tam mój niedoszły kubański mąż Enrique. Nadal on i Jego rodzina są mi bardzo bliscy. To ważny kawałek mojego życia. Nie widzieliśmy się chyba z dziesięć lat, on wyjechał z Kuby, zrobił karierę, zdążył się ożenić i rozwieść. Podobnie jak i ja. Jestem bardzo ciekawa naszego spotkania po latach.
Lot tylko 2 godziny, szybkie procedury imigrcyjne na lotnisku, Enrique i już jedziemy przez kolorowe miasto. Domki są jak w Amsterdamie, bo Curacao, to dawna kolonia Holandii.
Curacao jest kolorowe.