Urlop, urlopik, urlopiczek!
No i dokąd śmigam? Oczywiście do Panamy 🙂 zabieram ze sobą grupę przyjaciół, całe sześć i pół osoby nas jest. Policzyłam się z racji gabarytów jako 1,5.
Pierwszy dzień podróży, to lot do Istambułu. Taki szybki jakiś. Na miejscu miało się okazać, czy śpimy pod jednym z mostów nad cieśniną Bosfor, czy linie Turkish Airlines wezmą na poważnie blisko 35 godzinny stop i dostaniemy hotel transferowy. Kilkanaście minut modłów i już ulga.
Zwieźli nas busem do Hiltona. Troszkę zmęczeni emocjami padliśmy jak muchy w swoich luksusowych pokojach. Takie podróżowanie ostatnio się trafia. Drugi dzień hiltonowskie śniadanie i ruszyliśmy na zwiedzanie Stambułu.
Na pierwszy ogień poszedł Grand Bazar. Nie znałam go od strony kramików z książkami. Urokliwe alejki zacienione drzewami i tysiące książek. Upał jeszcze nie przeszkadzał. Potem alejki z pamiątkami, ubraniami i butami. Oczywiście nie oparłam się i zakupiłam wygodne cichobiegi. Ciekawe jak jutro będę lecieć w dwóch parach butów na naraz, bo do walizeczki palca nawet nie wcisnę. Im bliżej Bosforu, poruszaliśmy się zdaszonymi alejkami.
Najbardziej pachnąca była znana mi część z przyprawmi i tureckimi słodkościami. Z każdego kramu zachęcali do spróbowania kawałkami słodyczy. Na koniec mój poziom cukru był taki wysoki, że aż mdliło.
Błękitny meczet otoczony renowacyjnymi rusztowaniami, na spacer do Hagia Sophia w słońcu za mało sił. Zdecydowaliśmy się na rejs do Azji.
Znaczy na azjatycką część Stambułu. Rejsy małym statkiem nie wchodziły w grę, za bardzo by nimi bujało. Zdecydowaliśmy się na prom. Nikt z nas nie miał tureckich pieniędzy a w automatach sprzedających bilety tylko gotówką. Pomógł jeden, etatowych pomagaczy stojących w pobliżu.
Za kilka minut już byliśmy na promie. Pełni obaw, co do uczciwości naganicza i zasobu środków na trzech kartach, które nam wręczył na rejs powrotny. Jak się później okazało, groźby obicia fejsa nieuczciwego pomagiera musieliśmy zamienić w słowa szacunku. Wszystko zadziałało jak należy.
W Azji już było mega gorąco, znaleźliśmy knajpkę nad brzegiem Bosforu i ambicje zwiedzania skończyły się w talerzu. Zdecydowaliśmy się na rybny kebab, jednak nazwa nijak się nie miała do wyglądu. Na obiad dostaliśmy zwyczajną smażoną rybkę. Smaczną, ale nie w formie kebaba.
Upał okrutny, połowę grupy wykończył na tyle, że po rejsie powrotnym wsadziliśmy się w taksówkę i do naszego wypasionego Hiltona. Druga połowa zdecydowała się na wizytę w meczecie Hagia Sophia. Wieczór na śmiechach, wyjadaniu resztek prowiantu (bo kolacji już nie serwowali w gratisie) i upychaniu stambulskich zakupów do mikrobagaży. Szybko spać, bo jutro skoro świt wyjazd na lotnisko i lot do Kolumbii.
17.07.2021