Będąc w Reykjaviku trafiłam na uroczystości z okazji Dnia Marynarza, które zgromadziły w porcie tłumy Islandczyków i turystów. Główne atrakcje święta przygotowane były w starym porcie, gdzie cumowały statki towarowe. Można było popłynąć w rejs po zatoce wielkim statkiem badawczym, zobaczyć pokaz ratownictwa wodnego z udziałem helikoptera czy popływać zwinnym zodiakiem.
[more]
Od samego rana po obu stronach drogi wiodącej do portu rozstawiały się stoiska z lokalnymi produktami i wielkie skrzynie z lodem, na którym leżały ryby i dziwne stwory, które można złowić w wodach otaczających Islandię. Co za potwory tam widziałam!
Dałam się skusić na spróbowanie islandzkich smakołyków, czyli mięsa rekina, które leżało kilka miesięcy w ziemi, słodkich śledzi, dżemu z glonów, suszonych wodorostów o smaku ryb. Nawet na mnie, lubiącej nowości kulinarne, taki mix smaków źle podziałał. Ciągle nie mogę wyjść z podziwu, nad gustami Islandczyków…
Islandia, to mała wyspa, jednak obecność bez żadnej obstawy samego prezydenta, nieco mnie zaskoczyła. Podjechał autem z fajną rejestracją, na której była tylko islandzka flaga i cyfra jeden. Potem w czasie festynu podobno siedziałam obok niego. Podobno, bo dowiedziałam się o tym dzień później, od ekspedientki gdzieś w centralnej części wyspy:
– Widziałam panią wczoraj w telewizji, w głównym wydaniu naszych wiadomości, siedziała pani przy prezydencie.
Nie ma to jak mieć szczęście do takich sytuacji… 😉