Ten dzień przeznaczony był na wizytę w fabryce samolotów Boeing.

Już od świtu nie mogłam się skupić, ekscytacja na maksa. Do Everett, miasteczka niedaleko Seattle dojechałam komunikacją miejską z jedną przesiadką. Nawet podejście pod stromą górkę nie było dla mnie trudne, sił dodawała perspektywa zobaczenia moich ukochanych 747 w ich domu.

Leciałam tam jak na skrzydłach, śpiewając pod nosem.
Do Future of Flight Aviation Center dotarłam rano i spędziłam tam cały dzień. Najpierw krótki filmik o historii samolotów Boeing, potem autokarami zawieźli nas do hangaru, gdzie powstają 737, 747, 767, 777, 787.

Długi tunel, winda i już widoki na leżącą kilka pięter w dół, halę produkcyjną. Spacerem oglądałam kolejne etapy powstawania samolotów. I pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to praca ludzi.

Nie byłam świadoma, że samolot w większości składają ludzie, siedząc na platformach po bokach jeszcze rozczłonkowanego kadłuba. Ręcznie składają ściany, używając mnóstwa różnych nitów.

Każdy ma swoją działkę, pracują z godną podziwu synchronizacją.
Odprowadzający nas chłopak opowiadał o całym etapie powstawania samolotu, jednak ani ja się nie znam na szczegółach technicznych, ani nie zapamiętam. Wyłączając się że słuchania, obserwowałam pracę w dole. Dziób osobno, w środku ludzie, skojarzyło mi się z wielorybem.

Wzruszylam się. To dla mnie tak magiczne miejsce.

Hala była kolorowa, na górze suwnice a na dole ulice, tysiące szczegółów. Potem hangar z drugiej strony, tam robią dreamlinery. Kilka już stało prawie gotowych.
Przed hangarem elementy osłony silników, zielone części korpusów.

Samolot do Everett trafia w częściach, widziałam dwa dni temu jadąc pociągiem takie cztery zielone korpusy na platformach. Kolor zielony pochodzi z folii ochronnej, którą są pokryte aż do malowania.
Samoloty w różnych stopniu gotowości stały jeden za drugim, czekając na swój pierwszy dzień na zewnątrz. Tam też inne czekały na malowanie, prace wykończeniowe. Stał też jeden z ogonkiem LOTu, jeszcze bez silników i numerów rejestracyjnych.
Dalej był pas startowy, skąd wylatywały w swój pierwszy lot z gniazda, trenując i testując.

Kiedy siedziałam już na zewnątrz, przyleciał z hukiem jeden w barwach Japan Airlines. Z boku stał dreamlifter, podobny do Bieługi, olbrzym o masywnych kształtach.
Wizytę w fabryce samolotów trzeba było też uzupełnić pamiątkami, sklepy są nieźle zaopatrzone.

Dla takiego pasjonata jak ja, mają nawet do sprzedaży wózki cateringowe z samolotu, okna czy luki bagażowe. No oprócz mnóstwa gadżetów z logo Boeinga, którym trudno było się mi oprzeć.

12.05.2018