Czasami w życiu robimy coś innego, nietypowego i zaskakującego. Czasami uciekamy od czegoś, lub kogoś. Czasami do działania kieruje nas jeden impuls, dwie myśli i już, nowa rzeczywistość. Mój wyjazd do Norwegii był taką ucieczką. I dobrym wyjściem, bo dzięki temu zobaczyłam piękne zakątki i inne niż tropikalne krajobrazy, poznałam świetnych ludzi i fajnie się bawiłam. Zawsze swoje urlopy planuje w ciepłych krajach, teraz coś mi się zwichrowało i zdecydowałam się na odwiedzenie zimnego zakątka Europy.
[more]
Był to tak spontaniczny i niespodziewany wyjazd, że nawet nie zdążyłam się do niego odpowiednio przygotować. Ani czapki, ani rękawiczek, ani porządnych butów do chodzenia po górach. Po górach, których nota bene nie lubię zwiedzać osobiście po tym, jak kilka lat temu właśnie w górach złamałam sobie niefortunnie nogę w czterech miejscach i zostałam unieruchomiona w łóżku na 8 miesięcy.
Dość tych wstępów i tłumaczeń, fiordy są gwiazdą tego odcinka!
Norweskie fiordy są jednym z najbardziej rozpoznawalnych i charakterystycznych miejsc na ziemi. Monumentalne góry porośnięte drzewami, gdzieniegdzie zalegające połacie śniegu i do tego piękny kolor wody, z której niespodziewanie wyrastają zbocza gór. Kręte i wąskie drogi przy fiordach niektórych przyprawiały o zawrót głowy innych wprawiały w zachwyt i niedowierzanie nad potęgą natury.
Kilka razy dostawałam ciarek na skórze patrząc na te dzikie i surowe widoki. W takich chwilach myślałam o tym, że w zestawieniu z takimi widokami i potęga natury człowiek nadal jest mały.
Jak dziecko cieszące się z pierwszych dni zimy, tak i ja w letnich zielonych klapeczkach znalazłam się szybko na śniegu i… zwyczajnie wywinęłam orła. Ależ było mi wtedy zimno w bose stopy, ale przy tym jak radośnie! 🙂
Kościółek w Borgund.
Jeden z zakrętów Drogi Orłów.
Trole…
Widok na Geirangerfjord…
Kra na Jeziorze Djupvatnet.