Jak to człowiek czasami nie spodziewa, co tam na górze zaplanowali mu po drodze.
Wczorajszy wieczór zakończyłam bawiąc się jak hipopotam w 2 metrowej wannie, czyli w jacuzzi. Dopiero na koniec tańców, robienia fal, skakania i wylewania wody do sąsiedniego basenu, zorientowałam się, że jestem obserwowana. Wiecie jak można się zachowywać po wypiciu butelki merlota, wiedząc, że nikt nie patrzy? Jak dziecko, z szaleństwem w oczach. I tak ja się świetnie bawiłam w gorącej wodzie.
Dopóki pan z obsługi nie przyszedł wyłączyć przed północą biczów wodnych i na odchodnym nie rzucił z szelmowskim uśmiechem- koniec zabawy na dziś, ale zapraszamy jutro od rana. W liczbie mnogiej miałam widzów!

Po chwili dostrzegłam kamery w każdym rogu. Boże, jak ja śmiałam sama z siebie, przypominając jakie to im widowisko zrobiłam. Potem to oprzytomniałam tak, że dumałam, jak z wdziękiem wyjść z tej wanny. Z wdziękiem godnym hipopotama.
Taki udany wieczór 😉
Ranek niestety paskudny mi wpadł. Plany pójścia w góry skończyły się na kanapie- serce przypomniało o sobie. Duszności takie, że nie byłam w stanie chodzić, mówić czy jeść. I w sumie resztę dnia spędziłam na tarasie obserwując pędzące deszczowe chmury i pobliskie góry. Duszności minęły przed południem, ale czułam się taka bez siły.
Tylko przed wieczorem taksówką pojechałam do sklepu kawowego po cascarę. Deszcz padał i pada, może to moja słabość była celowa, wyjście w góry w taką pogodę za bezpieczne nie jest.