Ostatni dzień w Isfahanie upłynął mi na spacerze ze znajomymi. Ali pojechał już o świcie do Teheranu, ale był Ramin i Fatima. Dołączyli w mieście Mama i jego przyjaciółka. Leniwy spacerek, wspólny obiad ( oczywiście beyrani) a potem kawka w klimatycznej kawiarence.

Uwielbiam takie luźne wędrowanie bez celu. Mimo, że znam tu wiele kątów, za każdą wizytą odkrywam coś nowego.
Isfahan ma wielki urok, nie dziwię się, że jest mój ulubiony plac na liście światowego dziedzictwa Unesco.

Charakterystyczne niebiesko- turkusowe wieże meczetów, misternie malowania podcieni, klimat sklepików wkoło.
W jednej z części jest większość z wyrobamj miedzianymi czy metalowymi. O razu można zobaczyć jak sa wytwarzane, słychać stukot małych młoteczków. Dalej równomierne uderzanie o coś miękkiego.

Tam powstają wzorzyste obrusy, sofre. Obrazki na nich są ręcznie drukowane specjalnymi drewnianymi stemplami. Między straganami z obrusami kolorowy z latającymi dywanami. Bo takie cuda muszą latać. Delikatne w dotyku, puszyste, słynne perskie dywany. W różnych wielkościach i kolorach.
W drugim końcu placu, w cieniu łukowatych sklepień w nosie kręcą się zapachy orientu. Sypkie proszki przypraw uformowane w kolorowe piramidy.

Zapach imbiru, cynamonu i kardamonu przyciąga do stoiska z iskrzącymi się kryształami cukru leżącym na wielkich aluminiowych tacach. Trudno się oprzeć i kupuję kolejne cukrowe dodatki do herbaty. Trafiam do sklepiku, gdzie można kupić szafran.

Iran słynie z bardzo dobrego jakościowo i drogiego szafranu. Sprzedawca wyjaśnia różnicę w cenie, częstuje gorąca herbatą z szafranem, małymi pączkami różanymi i kardamonem.

Esencja mojej bajki o Isfahanie, o Iranie.
Czuję się tu zawsze jak w jakiejś baśni z dzieciństwa.
Zapachy, smaki, kolory i światło, ludzie. Ich otwartość, serdeczność i gościnność.
Jestem zakochana w tym kraju.