Ostatni dzień w Jerozolimie zaczął się dość późno. Było już gorąco i plany zobaczenia dzielnicy ultraortodoksyjnych Żydów, musiałam odłożyć na kolejną wizytę w Izraelu. Skupiłam się na spacerach zacienionymi alejkami starej Jerozolimy.
[more]
Odwiedziłam Bazylikę Grobu Pańskiego, gdzie akurat trwała msza święta. Piękny kościół, surowy, bez krzykliwych ozdób i nadmiernej wystawności. Taki zupełnie inny, jak te w Polsce. Piękny zapach w środku, swoją powagą i światłem bardzo interesujący. Spacerując znalazłam się w jednej z bocznych naw, gdzie stał stary drewniany ołtarz i było wejście do jaskini.
Nie było wcale żywej duszy wkoło, pośpiesznie się wycofałam. Dziwne ciemne miejsce. Na wprost od wejścia do Bazyliki jest mokra, prostokątna skała, miejsce ostatniego namaszczenia Jezusa. Dalej Grób, gdzie złożono ciało. Po mszy od razu ustawiła się doń kolejka pielgrzymów.
Nie samą modlitwą człowiek żyje, więc drugą część dnia zaplanowałam na…. zakupy. Chociaż w drogim Izraelu sformułowanie „poszaleć na zakupach” nabiera kosztowniejszego tłumaczenia 🙂
Zaciekawiły fajnie wyglądające owoce kaktusa, opuncji. Jadłam je wielokrotnie i wpadłam na pomysł, aby przywieźć dla rodziny. Chyba za mało żarliwie rano się pomodliłam, bo pokarało boleśnie. Opuncje mają mnóstwo mikroskopijnych igiełek, które są praktycznie niewidoczne. Kolejne dwie godziny spędziłam więc na wyjmowaniu ich pęsetą ze swoich dłoni. Przy każdej nowej znalezionej mikro igiełce ból jak od wielkiego kolca, aż do łez w oczach. Nawet sam właściciel hotelu pomagał mi w ich usuwaniu, chyba biednie wyglądałam. Zupełnie przeszła mi ochota na owoce opuncji i już wiem, że do tego kolczastego potwora bez rękawiczek nie podejdę.
Potem szukanie przystanku autobusu na lotnisko i z dwurodzinnym opóźnieniem powrót do Wrocławia. To był fajny wypad. Największe wrażenie zrobiło na mnie miejsce Narodzenia Jezusa w Betlejem i mur między Palestyną a Jerozolimą.