Wreszcie dotarłam do ogrodu botanicznego. Spędziłam w nim pół dnia podziwiając wielkie rośliny, które znam w wersji mikro. Liściem monstery mogłabym się owinąć jak ręcznikiem a dywany z epipremnum zachwycały intensywnym kolorem.
Do ogrodu wstęp jest bezpłatny, to popularne miejsce na pikniki i spotkania rodzinne. Trafiłam akurat na zajęcia z przedszkolakami. Uczyły się nowych piosenek a prowadzącymi były postacie z bajek. W parku są też kafejki i restauracja, można w fajnym otoczeniu wypić poranną kawkę.
Drugim punktem dzisiejszego dnia była dawna dzielnica slumsów- Comuna 13. Najpierw zobaczyłam ją z góry, jadąc kolejka linową.
W Medellin bardzo dobrze działa komunikacja miejska, jest kilka linii metra, nowoczesne tramwaje i kolejki linowe. Z góry Comuna 13 wyglądała dość przerażająco.
Domki przycupnięte na zboczach gór, strome schody, worki ze śmieciami i blaszane dachy. Domki zbudowane w większości z czerwonego pustaka lub drewna, pokryte różnymi kawałkami blach. Bez składu i ładu, budowlana samowola.
Z dołu dzielnica znana wszystkim turystom przestawia się o wiele korzystniej.
Na ścianach mnóstwo kolorowych graffiti, barwnie i uroczo. Ktoś uczynny wymyślił schody ruchome i dotarcie na górę nie jest problemem. To wielkie udogodnienie, bo schody w medellinskim metrze są straszne.
Dawniej dzielnica biedoty, dziś cel turystów. Liczne sklepiki, galerie i knajpki kuszą co chwilę.
Widoki przepiękne na miasto i pobliskie kolorowe domki. Widać z bliska, że budowano je z czego popadło. Zaglądając w mniej odwiedzane kąty można znaleźć perełki artystyczne na ścianach.
Comuna 13 ma swój styl, koniecznie muszę tu wrócić na dłużej.
Powrót do hotelu w ogromnym ścisku w metrze, tysiące ludzi, prawdziwe morze.