Indianie Wounaan żyją w społeczności, która wspólnie uprawia poletka wykarczowanej dżungli. Na jedno z nich wybrałam się z rana z moimi gospodarzami. Wreszcie przydały się zakupione w Colon eleganckie gumaczki. Energiczny spacer po różnie ukształtowanym terenie dał mi nieźle w kość. Minęliśmy kilka strumieni, inne poletka na których rosły platany, banany, kawa i avokado. Niestety nie jest to czas ich dojrzewania. Gotowa do zbioru była kukurydza, którą w kilķanaście osób szybko ścięto. Od razu obierali kolby z osłonek i pakowali w wiklinowe kosze, które tu noszone są na plecach. Cały ciężar opiera się na szerokim pasku na czole.
Całość pracy trwała może z godzinę, dłużej zajęła droga do poletka. Wszystkie kolby zliczyła i zapisała w zeszycie jedna z kobiet. Udało się zebrać ponad 2,5 tys. kolb kukurydzy.
W wiosce kobiety zebrały się w naszej chacie i siedząc na podłodze oddzielały ziarna. Niektóre posługiwały się wielkimi maczetami. Potem miski z ziarnami trafiły na stół, gdzie inne z kobiet mieliły je na papkę. Sporo tego wyszło, kilka wielkich mis. W międzyczasie co ładniejsze kolby trafiały do paleniska, skąd wracały już opieczone. Pyszne takie jedzenie a jeszcze lepsze były tortille, które kobiety uformowały ze zmielonej papki. Kilka minut w gorącym oleju i placuszki gotowe.
Dzieci tych pracujących przy kukurydzy kobiet zajmowały się sobą. Starsze opiekowały się młodszym, nikt się nie przejmował, że któreś spadnie, chaty sa na palach i nie wszędzie są ściany.
Kiedy dziecko zgłodniało dostawało albo pierś, albo kawałek upieczonej kukurydzy.
Cała praca zajęła kobietom czas do południa. Potem z papki zrobiły ciasto i uformowały je w kształt kukurydzy, owinęły liśćmi z kolb, przewiązały kukurydzianymi i do wielkiego gara na palenisku. Kiedy kolby z papki kuķurydzianej się ugotowały i przesrudziły na tyle, że można je było brać w ręce, podzieliły równo na każdą z rodzin. Przypadło po 8 kolb, poszły z nimi do sprzedania. Za cały dzień pracy na rodzinę wyszło po 4 dolary zarobku.