Etam.

To dwudziestogodzinne koczowanie na lotnisku w Baku nie jest takie złe. Wyspałam się na lotniskowej kanapie jak królowa. Obudziłam z pięknymi widokami. Po toalecie porannej, testowanie nowych zapachów w sklepie bezcłowym. Teraz jem śniadanie przywiezione z Polski.

 

[more]

W menu mam: obowiązkowe jajca na twardo, bułki z kotletami własnej produkcji, rzodkiewki, paprykę, humus z czosnkiem, domowe pączki i oczywiście herbatę. Z gorącą wodą nie było żadnego problemu, nie musiałam uruchamiać swojej radzieckiej grzałki. Znalazłam podczas obchodu lepszą miejscówkę, w jednej z cebul jest nieczynny plac zabaw dla dzieci, gdzie składują się miękkie wygodne kanapy.

Mam jedzenie, picie, słodycze, dwa metry dalej segmenty z książkami, no i dostęp do neta bez limitu.

Więcej mi nie potrzeba na te 11 godzin czekania na samolot do Teheranu. Moi współtowarzysze dostali bez problemu wizy do Azerbejdżanu, mi tym razem odmówili. Nie płakałam, bo Baku zwiedziłam trzy miesiące temu, podczas poprzedniej podróży do Iranu.

Szkoda tylko spotkania z azerskim kamratem, no cóż, ale się wyśpię za wszystkie czasy i na zapas 😉

Kiedy otwierasz oczy po pięciu godzinach snu na lotniskowej kanapie 🙂 i ta świadomość, że nigdzie nie musisz się spieszyć, bo przed tobą jeszcze 13 godzin lenistwa, nicnierobienia i czekania na kolejny lot. To jest takie słodkie…