Niestety, co dobre, kiedyś się kończy. Kiedy wyjeżdżałam z Esfahanu padał deszcz, banalnie, ja też jak zwykle.

Po wyjeździe z miasta huk, zachwianie kursu szybkojadącego autobusu. Złapaliśmy gumę. Zeszły dwie godziny na naprawie i po 12 godzinach dotarłam do Kermansah.

 

[more]

Obejrzałam w tym czasie dwa filmy i zasnęłam po tabletce nasennej. Przesiadka na minibusa do Sanadaj, koszt 60 tyś. Nieopatrznie usiadł ze mną przystojniak Puya, wzbudzając zgorszenie kobiety w czadorze. W Iranie kobieta nie może siedzieć obok nieznajomego faceta.

Ja siedziałam i prawdę mówiąc, nie zwracałam uwagi na gromy i błyskawice, które puszczały wzrokiem inne kobiety. Nowy znajomy podróżował z ojcem, zaprosili mnie na śniadanie, spędziłam z jego rodziną bardzo miłe przedpołudnie.

Podrzucił mnie potem na drugi dworzec, skąd odjeżdżały minibusy do Mariwan, miasteczka leżącego tuż przy granicy z Irakiem. Trzy miesiące temu przekraczałam granicę w innym miejscu, w Piranshahr.

Po dwóch godzinach szalonej jazdy, siedmiuset zdjęciach, wypełniona ochami i achami, dojechałam do Mariwan. Góry Zagros miejscami wyglądały jak lukrowane perłowe białe ciasto, potem jak posypany cukrem pudrem murzynek i wreszcie jak dwudniowa broda 😉

Nie ma jeszcze zielonego, ale brązy, beże i szarości, przeplatane czystą, świecącą w słońcu bielą, dały mi cudne widoki. Jednak czuć w powietrzu wiosnę, mimo wielkich zasp śniegu. W Mariwan doświadczyłam pierwszego w życiu trzęsienia ziemi. Nie wiedziałam, co się dzieje, trzęsło się wszystko w głos. Gospodarze złapali komórki w ręce i ponaglając mnie, wybiegli przed dom.

Stałam tak w śniegu z bosymi nogami i bez kurtki. Czekaliśmy na wstrząsy wtórne, które na szczęście nie nadeszły. Jak nie huk pękającej opony, to trzęsienie ziemi i perłowy Zagros.

Jutro spróbuję wjechać do Iraku od drugiej strony, bywajcie…. do przeczytania?