W Luwrze wcześniej nie byłam, nie wiem jak to się stało. Charakterystyczną szklaną piramidę, jako jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Paryżu widziałam tylko z zewnątrz. Teraz przyszedł czas na poznanie skarbów w środku.

Wybrałyśmy piątek, dzień, w którym Luwr czynny jest do nocy i to był strzał w dziesiątkę. Liczyłyśmy także, że będzie mniej zwiedzających. Jednak przez cały kilkugodzinny czas pobytu były tłumy.

Wcale mnie to nie dziwi. Miejsce warte poświęcenia mu czasu, uwagi i miejsca w aparacie. Taki koniecznik dla każdego, kto się chociaż trochę interesuje sztuką. Muzeum ogromne, kilometry sal i mnogość pięknych dzieł. Co sala, to zachwyt, znajome nazwiska, kadry i obrazy. Pięknie umiejscowione klejnoty artystów, dopracowane szczegóły oprawa, kolorystyka i oświetlenie.

Zaczęłyśmy zwiedzanie w dzień a ostatnie sale oglądałyśmy już ze światłem wieczornym. Muzeum zyskało wtedy na tajemniczości.

Trzeba było jednak umieć się oderwać od tych wszystkich ludzi, którzy byli wkoło. Najwięcej przy najsłynniejszych dziełach Luwru, czyli przy obrazie Mony Lisy, Wenus z Milo czy Nike z Samotraki. Codziennie przez muzeum przewija się blisko 15 tys. zwiedzających. Słynna Mona Lisa Leonardo da Vinci jest zaskakująco małym obrazem, spodziewałam się sporo większego. Ogromne wrażenie za to wywarły na mnie cudowne obrazy Eugene’a Delacroix. Wielkie, realistyczne i pięknie oprawione malowidła. Dusza się radowała, mogąc oglądać na własne oczy te wszystkie cuda artystyczne.

Wizyta w tym wyjątkowym miejscu była prawdziwą ucztą.