Pod moim wczorajszym prześcieradłem rozgorzała dyskusja nad urokami Teneryfy. Dlatego chcąc sama sprawdzić, wybrałam się z samego rana w góry na północno-wschodnim krańcu wyspy.
Z pierdylionem przesiadek, po 4 godzinach jazdy autobusami dotarłam do końca drogi i trasy w górach Anaga. Droga bardzo malownicza a końcówka, to jazda grzbietem pasma górskiego, skąd widać jednocześnie oba brzegi wyspy i Atlantyk. Dość wysoko, bo ok.tysiac m.p.m. powoduje, że z 27 stopni w Santa Cruz zrobiło się tylko 12.
Ograniczona byłam do godzin odjazdu autobusu, więc tam miałam tylko pół godziny. Za to na powrocie, przy Cruz del Carmen zrobiłam przystanek na kilka godzin.
Nie zapuszczałam się daleko na trasy. Dla turystów, których na palcach jednej ręki można policzyć, są szlaki w malowniczych okolicznościach przyrody. Jak ktoś lubi góry i treking, to fajne miejsce. No właśnie, jak ktoś lubi góry. Ja lubię góry podziwiać tylko z samolotu, auta, byle po nich nie chodzić. A już teraz, bez oddechu po koronawirusie, spacer z jakimkolwiek podejściem do góry, jest dla mnie jak wejście na Mount Everest.
Skupiłam się więc tylko na spacerze po płaskich odcinkach okolicy.
Las wkoło interesujący, drzewa omszałe, powyginane. Ma to klimat.