Jakoś źle spałam, śniły mi się koszmary z huraganem w tle, pewnie odbijają się obrazki minionego dnia.
O ciemności jeszcze, wybrałam się prywatnym autem za 2 usd na lotnisko. Dziś lecę na cały dzień liniami Express Caicos na wyspę Grand Turk.
Miałam tylko torebkę i mały plecak, ale pani przy check in powiedziała, że nie wolno wody na podręczny.
Nadałam więc butelkę wody na bagaż główny. Patrzyli na mnie jak na wariata, ale kiedy się upierałam, przypięli do niej taśmę bagażową.
Kontrola bezpieczeństwa rzeczywiście szczegółowa, w drugiej butelce miałam trochę wody, którą musiałam wypić. Jedne, co dobre, to to, że był net, słaby jak krew z nosa, ale był. W miejscu noclegowym nie mam wifi.
Samolot, którym leciałam, był chyba starszy ode mnie. Układ siedzeń 1+1 i na końcu trzy fotele, które sobie upatrzyłam. Z sufitu zwisały włosy, pewnie kobiety zaczepiały nimi starając się usiąść.
Samolot wąski, ciasny i taki jakiś rozpadający. Bałam się, że jak mocniej odetchnę, to się rozpadnie w drobny mak.
Niestety nie siedziałam sama na trzech siedzeniach, dosadzili jeszcze dwie osoby. Piloci kabiny nie zamykali, nie było żadnej stewardesy, nikt nie sprawdzał pasów bezpieczeństwa. A takie ciśnienie mieli na butelkę wody.
Lot trwał dwadzieścia minut, ale mało co widziałam, bo okna były bardzo porysowane.
Na lotnisku wypuścili wszystkich 19 pasażerów wprost do koszyka bramy, gdzie też czekaliśmy na bagaże.
W tym czasie do samolotu podjechał biały karawan, okazało się, że był jeszcze jeden pasażer. Martwy. Leżał od razu za moim siedzeniem, gdzie był luk bagażowy. Podróż z nieboszczykiem.
Z lotniska do miasta pojechałam taksówką za 5 usd. Komary gryzły jak szalone, nawet spryskane ciało.
Potem spacerem przez groblę. Słone jeziorka są tu równolegle do linii morza, gdy spada deszcz, trzeba je objeżdżajać dookoła.
Tam zatrzymał mi się jeden z miejscowych, pytając, czy nie zabłądziłam. Zaprosił mnie do auta, chciał pokazać wyspę. Powiedziałam od razu, że nie mam kasy, aby mu zapłacić. Machnął ręką i tym sposobem objechałam całą wyspę Grand Turk.
Pojechaliśmy do najbardziej na północ wysuniętego punktu wyspy, gdzie jest latarnia morska. Wszystko było zamknięte, także pobliski park linowy.
Na wyspie miejsca turystyczne ożywają tylko wtedy, kiedy w porcie za lotniskiem, stoi wielki statek wycieczkowy.
Wracając z latarnii widziałam sporo dzikich osłów, spacerujących po ulicach. To taka wizytówka wyspy, jak wytłumaczył mi mój kierowca. Są takie bardziej włochate i często mogą być niebezpieczne. Widziałam je potem jeszcze kilka razy.
Wyjeżdżając ponownie do miasteczka zauważyłam na środku jednej z lagun różowe flamingi, były jednak za daleko na zdjęcia.
Flamingi są kolejną z wizytówek wyspy, która można zobaczyć też na tablicach rejestracyjnych aut.
Nadmorski deptak ze starymi, kolorowymi domkami był wymarły, dziś statek przypływa później.
Kierowca pokazał mi dobre miejsce na spędzenie wolnego czasu, plażę przy hotelu Bohio. Tam też mogłam skorzystać z neta, który po huraganie jest dostępny w nielicznych miejscach na wyspach Turks i Caicos.
Pojawili się pierwsi turyści ze statku, otworzyły się stragany z pamiątkami i knajpki na plażach. Turystów ze statku przywożą w okolicę sklepików z pamiątkami różnymi środkami transportu. Widziałam odkryte autobusy, wycieczkę guadami i wózkami golfowymi.
Mają kilka godzin na poznanie wyspy. W sumie dobra opcja, bo szczerze mówiąc, tu nie ma nic ciekawego do oglądania. Kilka starych domków, stragany, plaża. Prawdę mówiąc za długi ten wypad na Grand Turk sobie ułożyłam. Kiedy wróciłam koło godziny 16 na lotnisko, okazało się, że nie ma w mim prądu.
Dostałam ręcznie pisaną kartę boardingową a strażniczka ręcznie przeszukała mój plecak i torebkę. Powrót liniami Inter Caribbean starym embrajerem 120.
Widoki, których tak oczekiwałam, mało spektakularne, bo szyby starego samolotu były bardzo zmatowiałe.
Powoli nabieram przekonania, że Wyspy Turks i Caicos wyglądają lepiej z góry, niż z dołu. Takie rozczarowane marzenia.
Na lotnisku złapałam chwilę internetu, kiedy czekałam na swoją gospodynię Glendę.
15.01.2018