Po południu czas powrotu do stolicy. Przy sklepie, tym razem krótkie oczekiwanie na autobus. Zrobiliśmy sobie przerwę na zwiedzanie Portobelo i to nie było dobre posunięcie.

Miasteczko w ładnej zatoce z ruinami skarbca z czasów kolonialnych. Przez ten budynek, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO przechodziło całe złoto zrabowane przez kolonialnych zaborców z Hiszpanii. Miejsce to nawiedzali piraci i nie oszczędzały tropikalne choroby.
Teraz jest nieco przygnębiającą mieściną z resztkami fortu obronnego, skarbcem, który na szczęście jest już w trakcie renowacji. Ciekawym punktem jest też kościół z czarnym Jezusem.
W Portobelo niestety czekaliśmy prawie dwie godziny na odjazd autobusu. W blaszanej puszce było duszno i w dodatku każdy podawał nam inny czas odjazdu, więc i wyjść nie było jak.
Kiedy wreszcie ruszył, kierowca pełną mocą uruchomił latynoską muzykę. Nawet mi, która lubię ten rodzaj, było za dużo. W dodatku pod koniec drogi w Puerto Pilon trafiliśmy na korek, w którym w żółwim tempie straciliśmy dwie godziny.

Do Colon na chwilę przed zmrokiem. Dobrze, że do Panama City jechaliśmy już expresem. W założeniu jedzie godzinę, w praktyce znów korku do Sabanitas i podróż trwała kolejne dwie.
Do stolicy dotarliśmy po ośmiu godzinach od wyjazdu z Casity, około sto km.