Miałam w Tabriz być tylko przejazdem, ale jak się okazuje, trzeba cierpliwie czekać. Fardin, kierowca zepsutego w trasie tira, któremu Polacy ufundowali nową scanię, utknął w kolejce na granicy z Turcją.
Czekam na jego przyjazd do Iranu i spotkanie z rodziną. Jak na razie nie zapowiada się na szybki finał akcji, nadal nie wiem, kiedy ruszę.
Przy tej przymusowej przerwie poznaję przez to lepiej Tabriz. Włóczę się głównie po wielkim bazarze, ciągle odkrywam ciekawe jego zakamarki.
Dziś zagłębiłam się w część, gdzie sprzedają dywany. Irańczycy na mój uśmiech reagują od razu pytaniem, skąd jestem. Drugim jest zawsze, czy mam dzieci. Serdecznie zapraszają do swoich mini sklepików. Z jednego z takich zaproszeń skorzystałam.
Starszy dystyngowany, chociaż skromnie ubrany starszy pan zaprowadził mnie do swojego kramu. Tam spędziłam czas na rozmowie przy filiżance gorącej herbaty. Na pożegnanie sprzedawca dywanów powiedział, że rozumiem Iran. To stwierdzenie jest na wyrost, nie przypisuję sobie absolutnie takiej zdolności, nie sądzę, abym kiedykolwiek zdołała.
Jednak, miło było usłyszeć ową pochwałę.