Plan znów się zmienił, tym razem do przodu. Prowincję Colon, w której jest Casita i dżungla zamykają co weekend na kwarantannę od soboty do poniedziałku. Nie kursują wtedy autobusy i nie można się poruszać. Musieliśmy niestety dlatego wrócić wcześniej od Sebastiana i tym samym więcej czasu w samej Panama City.
Rano pojechaliśmy na targ rybny. Mnie niestety po kilkunastu minutach zemdliło na amen, im jestem starsza, tym tak reaguję na zapachy i widok mięsa z krwią. Przynajmniej mogłam odwiedzić toaletę. Jedno dobre, co zrobiła pandemia, to czystość w toaletach i pojawienie się mydła i papieru w każdej.
Potem reszta grupy na spacer widokową promenadą nad Pacyfikiem a ja w taksówkę i na zakupy do mojego ulubionego Albrook Mall.
Wróciłam dobrze po południu, uchodzona i obładowana.
W hostelu pojawili się Polacy, para studentów z moich rodzinnych okolic. Mamy nawet wspólnych znajomych, taki ten świat jest mały.

Prawie miesiąc trwała właśnie zakończona podróż. Powrót do rzeczywistości, to 12 godzinny lot z Panamy do Istambułu i szybka przesiadka i samolot do Warszawy.
Wróciłam zmęczona. Pogoda nie rozpieszczała, było sporo kamieni pod nogami w czasie podróży, tempo spore, chęć pokazania moim przyjaciołom jak najwięcej i świadomość odpowiedzialności nie tylko za siebie.
Zrobiliśmy blisko 25 tysięcy kilometrów samolotami, autobusami, autami, łódkami i pieszo. Trzy kraje i mnóstwo wrażeń i emocji.
Przygody pchały się do nas każdego dnia.
Teraz kilka dni odpoczynku po urlopie i można wracać do codzienności.
Jak jet lag pozwoli, oczywiście 😉