Stolicę światowej mody odwiedzam poprzez lotnisko, dość często w swoich podróżach.
Jednak ostatni raz pod wieżą Eiffla byłam ponad 20 lat temu, podczas objazdu pobliskich parków rozrywki z synem. Może dlatego, że nie lubię tłumów, turystów i generalnie ścisku wielkiego miasta. A w Prayzu turystów sa tysiące. Tanie bilety i marzenie kumpelki skłoniły mnie do zaplanowania weekendu w Paryżu.
Bilet lotniczy tańszy niż pociąg do mojej rodzinnej miejscowości. Hotel wzięłyśmy na peryferiach, z dobrym dojazdem metrem. Bałyśmy się tych 9 metrów kwadratowych dla trzech osób, ale trzeba przyznać, że hotel spełnił oczekiwania i zostawił bardzo pozytywne wrażenia.
Miałyśmy w Paryżu trzy dni, które mocno wykorzystałyśmy. Ja z uszkodzonym kolanem, ale na silnych nowych pigułach zaskakująco dałam radę. Największym utrudnieniem i naszą bolączką a jednocześnie ułatwieniem, było paryskie metro. Stare, bez wind i ruchomych schodów. Jednak sprawnie działające czternaście linii pomogły nam w szybkim przemieszczaniu się po stolicy Francji. Bilety nie należą do najtańszych, ale można kupić zniżkowe karty na 10 przejazdów.
Pierwszego dnia zdecydowałyśmy się na wieczorny objazd autobusem hop-on hop- off najsłynniejszych atrakcji Paryża. Trzeba przyznać, że nocą w światłach wszystko prezentuje się elegancko i z rozmachem. Chyba nie mają problemów z drogim prądem, bo wszystko w pełni i na bogato oświetlone.
Autobus miał dłuższe przystanki na robienie zdjęć pod głównymi atrakcjami. Wieża Eiffla, Pola Elizejskie, Łuk Tryumfalny, Moulin Rouge czy Plac Zgody. Wszystko obserwowałam z otwartą buzią. Ilość zabytków, znanych miejsc i pięknych widoków oszałamiała. Tu każdy budynek miał swoją historię, żeby dokładnie zwiedzić tylko sam stary Paryż potrzeba wielu, wielu dni.