Już drugi dzień odpoczywam po przylocie z Europy. Wczoraj ograniczyłam zasięg do sklepu po drugiej stronie ulicy i hotelowego basenu. Ciepło jest, ba, nawet gorąco. Tak jak lubię. W pokoju ze mną śpi jeszcze pięć nieznanych osób. Mój kaszel w nocy pewnie daje się im nieźle we znaki. Gorączki już nie mam na szczęście, głowa też bezboleśnie daje się położyć na poduszce. Antybiotyk działa.
Dziś przed południem wybrałam się do centrum handlowego albrook. Chciałam nakręcić kilka filmików i pokazać ceny podstawowych produktów w jednym z tutejszych marketów. Zjadłam też moją ulubioną zupę w marketowej jadłodajni. Jeden z hotelowych piesów zachorował i ma problemy z chodzeniem. Tak samo jak mój Tosik. Przyda się więc kolagen. Znalazłam duże opakowanie 120 tabletek w sklepie zoologicznym Melo. Na więcej sklepów nie starczyło siły, szybko wróciłam do hotelu.
Szukałam miejsca w cieniu w jednej sekundzie myśl, aby w opakowaniu zanurzyć się w basenowej wodzie. Ciuchy i tak do prania… po chwili już było znacznie chłodniej. Miny leżących przy basenie, bezcenne. Czy oni, ci młodzi i sprawni, zdają sobie sprawę, że pójście do pokoju rozebranie, założenie kostiumu, powrót nad basen, to spory wysiłek. To pewnie dziwne dla większości, ale po perypetiach z sercem więcej uwagi zwracam na takie niby proste czynności.
Przeszłam na tryb oszczędzania ciała. Wieczorem trzeba w końcu było zajrzeć do wielkiej torby, którą mam tu w hotelu ze swoimi rzeczami. Przepakowanie gratów na jutrzejszy początek podróży w nieznane.