Blisko miesięczna podróż po USA rozpoczęła się w Chicago. Całość trasy opracowałam szczegółowo, z rozpisaniem tras, czasów przejazdów, noclegów, rezerwacją samolotów i aut. Na nieprzewidziane sytuacje czekały nasze nowe namioty i sprzęt campingowy.
[more]
Urwaliśmy się na kilka dni ze spokojnego Pittsburgha i pojechaliśmy nad Niagarę. Fajnie, bo jako zodiakalna ryba woda podoba mi się w każdej postaci, nawet takiej ogromnej, jak wodospady Niagara.
Lot samolotem- autobusem i już byliśmy w świątyni hazardu- rozświetlonym milionem kolorów Las Vegas. Mimo wielkiego upału trzeba było zobaczyć od środka paszczę lwa. Po kilku godzinach kręciło mi się w głowie od .. przesady i nadmiaru bodźców tego dziwnego miasta. Noc skończyła się nad ranem kilkoma strzałami w hotelowym kasynie. Tylko 13 dolców, ani grosza więcej i wygrałam 112 zielonych! Czy to zmęczenie, czy strach nowicjuszki hazardu położyły mnie kilkanaście minut po tym do łóżka. Na drugie dzień już nie w głowie były mi szaleństwa i sprawdzanie szczęścia, wyruszaliśmy na podbój Dzikiego Zachodu.
Dwutygodniowy objazd obfitował w ochy i achy. Nad piękną przyrodą, krajobrazami, infrastrukturą dla turystów. Grand Canyon trochę rozczarował, zbyt wielu turystów, mało czasu na zadumę. Po pięknym zachodzie słońca i obawie, że syn nieuważnie stawiając nogę blisko krawędzi spadnie w tę ogromną szczelinę w ziemi a potem chłodny ranek i pobudka przez spacerujące po campingu majestatyczne stado jeleni.
Bardzo ciągnęło mnie w to miejsce, chciałam odetchnąć pełną piersią, poczuć przestrzeń- było piękniej, niż w moich wyobrażeniach. Wszystkie odcienie pomarańczu, czerwieni i brązu, wspaniałe światło i ta wolność, którą się czuło w powietrzu. Robiłam zdjęcia całą noc leżąc w otwartym namiocie z widokiem na majestatyczne dwie rękawiczki. Gwiazd były miliony, kilka z nich nawet dla mnie spadło. To jedno z piękniejszych miejsc na Ziemi, jakie widziałam- ma w sobie magię.
Rundka po parkach narodowych: Bryce, Zion, Arches, Canyonlands to kilkanaście dni obcowania z pięknymi górami, przestrzeniami i amerykańską przyrodą. Niesamowite kształty skał wypracowane przez wiatr, wodę i temperaturę. W Parku Bryce widziałam szklane butelki coca coli (podobno kształtem wapiennych iglic zwanych hoodoo inspirowano się przy tworzeniu pierwszych szklanych butelek coca coli). W Zion skojarzenia też niedaleko kulinarne- bo kolorowe wzgórki kojarzyły mi się z.. budyniem i marmurkowym ciastem mojej mamy. Park Arches, to mnóstwo skalnych łuków, okien i mostków i upał.Niedaleko Page byliśmy też w Antelope Canion, gdzie kilkanaście minut stałam zauroczona kolorami, światłem i formami skał.
Malutkie senne miasteczko, ale ile uroku w sobie posiadało. Tam bym chciała kiedyś troszkę pomieszkać. Z synem zastanawialiśmy się, dlaczego jesteśmy tak entuzjastycznie do oglądanych krajobrazów nastawieni- wyszło nam, że z powodu pozytywnego nastawienia i potrzeby poznawania nowego. Niedaleko Jeziora Alamo spędziliśmy niespokojną nockę. Śpiąc na stołach- baliśmy się skorpionów. Okolica była normalnie jak z horroru- wymarłe obozowisko starych przyczep campingowych, demoniczny barman w recepcji, brak ludzi przy pełnej infrastrukturze pobliskiego pola campingowego. I gorąca woda w jeziorze a wkoło burza bez deszczu i wycie psów(?) Całodniowy skok do Meksyku, park drzew Josua- dziwnych ramiennych kaktusów i byliśmy w Kalifornii.
Od Yumy niedaleko do Meksyku, wiec wyskoczyliśmy tam na małe zakupy. Tylu gabinetów dentystycznych w jednym miejscu nigdzie wcześniej nie widziałam. Zaopatrzeni w buteleczki z narodowym trunkiem Meksykanów ruszyliśmy na podbój miasta aktorów i legendarnego Hoolywood.
Miasto Aniołów przywitało nas korkami i sześciopasmowymi ulicami. Wizyta w typowo turystycznych miejscach, wśród tłumów uświadomiła mi, że zdecydowanie wolę ciszę przyrody i kolor zielony, naturalny. Szybko uciekliśmy na wybrzeże do Santa Monica. Tam niestety też tłumy, noclegu szukaliśmy więc w… Malibu. Znaleźliśmy, najdroższy w całej naszej podróży a najtańszy w okolicy. Wcale mi się na tym ekskluzywnym campingu z widokiem na ocean nie podobało, tak samo jak to, że zwykłego chleba rano na śniadanie nie mogłam kupić, bo nie spotkałam żadnego sklepu, same płoty, mury i wysokie ogrodzenia. Ech te gwiazdy, gwiazdeczki i księżyce
Czym prędzej uciekliśmy na łono natury. Park potężnych drzew- sekwoii, słone jezioro Mono Lake, Kings Canyon i wreszcie majestatyczny Yosemite. Amerykanie maja manie wielkości, amerykańska przyroda chyba także… syn znalazł szyszki o długości swojego ramienia. W Yosemite przyjemny chłodek i kojąca zieleń.
San Francico przywitało nas mgłą nad Golden Gate i przejmującym chłodem poranka. Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie Alcatraz widziane z oddali. Takie upiorne w tej szarej mgle.
Floryda zaskoczyła nas deszczowa pogoda. Podczas zwiedzania Centrum Lotów Kosmicznych na Przylądku Canaveral tak padało i waliły pioruny, ze strach było wyjść. Za to parki rozrywki nie zawiodły, bawiliśmy się wspaniale, jak dzieci na wakacjach. Krokodyle na poboczu, jak u nas jeże.
W Waszyngtonie muzea, muzea i podziwianie białej architektury. Na cmentarzu w Arlington tysiące białych mogił, robi to wrażenie. Przystojniacy służą w amerykańskiej armii, tu do warty chyba wzbierają najładniejszych, mniaaam.
Moja druga wizyta w tym mieście, to szał zakupowy. Nawet dzieciom się on udzielił i skutecznie odmawiały już wszelkiego zwiedzania. Szybko zaliczyli najważniejsze miejsca i koniec edukacyjnej strony naszego wyjazdu. Mamo, kup mi proszę te buty i spodnie, i te fajowe koszulki. Żadnych refleksji, zadumy w takim pięknym miejscu, ech ta młodzież.