Przy okazji wycieczki na Islas Ballestas pojechałam zobaczyć Park Narodowy Półwyspu Paracas. Tam pustynia i skały walczą od wieków z oceanem. Wspaniałe puste przestrzenie, upał i te kolory…

 

[more]

Wycieczka rozpoczęła się od oglądania eksponatów w muzeum, do którego nie weszłam, bo nie spodobał mi się budynek. Obła, brzydka bryła szpeciła krajobraz pustyni. Zupełnie do niej nie pasowała. Wolałam pochodzić w pobliżu, niż do niej wchodzić, ot uprzedzenie 😉

Kilkaset metrów od brzegu oceanu znalazłam w piasku muszle, mnóstwo muszli. Z opowiadań przewodnika wynikało, że dawno temu dzisiejsza pustynia była zieloną oazą. Zostały muszle, sól zatopiona w skałach i wiatr…

Potem po solno – kamiennej drodze podjechaliśmy nad urwisty brzeg oceanu. Przed wielkim trzęsieniem ziemi w sierpniu 2007 roku była tu skała w kształcie wielkiego łuku, zwana katedrą. Zostały się poszarpane skały, o które z impetem uderzały spienione fale Pacyfiku.

Tam też zobaczyłam, jaką siłą ocean walczy z pustynią

Ona w nasyconym pomarańczowym kolorze, przy brzegu nieregularna, skalista, zasypująca ocean tronami żółtego lub czerwonego piasku. Spalona i bez kropli słodkiej wody od lat.

On granatowy, spieniony i słony, starający się wydrzeć spaloną słońcem ziemię kawałek po kawałku.

Między nimi chmary ptactwa, szukające ofiar tej walki i klify aż po horyzont, zamglone od słonej wody kontury brzegu…Patrzyłam na to widowisko, podziwiałam, słuchałam i głęboko oddychałam. Tu, w tym nieprzyjaznym człowiekowi środowisku,  czuć wielkość i siłę natury…

Na odludziu była też mała zatoka z kolorowymi łodziami rybaków. Kilka knajp, port i pelikany czekające na kawałek mięsa z barowej kuchni. Obrazek skojarzył mi się od razu z wyczekującymi przy kuchennej budce strażników parkowych, waranami z Komodo.Dzikie zwierzęta a wiedzą, gdzie dają jeść.

Dobre miejsce do obserwacji…

Tam, mając kilka kwadransów wolnego, pogadałam sobie z pelikanami. Kartą przetargową było mięso, które dostałam od sympatycznej kucharki. Ptaszydła od razu były skore do dialogu. Ich wola powiewały na wietrze, dzioby na wpół otwarte czekały na smakołyk. Niby takie wielkie i ociężałe a w momencie właściwym, szybkie i celne.

Tylko słychać było kłapnięcia dziobów, tych co nie zdążyły i gniewne pomrukiwania.

Pelikany w porcie już nie były rozmowne, z pobłażaniem patrzyły na celującą w nich aparatem, dziwną postać.