Chatka przyczepiona prowizorycznie do zbocza góry, w której dziś spałam jednak przetrwała noc.
Ranek jak zwykle okazał się w lepszym nastroju niż wieczór.
Przed świtem zbierała się jedna z rodzin a że wszystkie pokoje są pod jednym dachem, ściany z desek, to słychać każdy szept współmieszkańca. Wychodek także tuż obok, ze wszystkimi odgłosami.

Do mojego muszę pokonać kilka stopni i poziomów. Mały jest, dla mnie bez możliwości obrotu. Ściany, jak cały hostel, są z nieheblowanych desek. Przez co cztery litery mam całe w drzazgach.
Woda jest z pobliskiej rzeki, czasami brązowa, ale trzeba poczekać trochę jak spłynie. Dach z różnych kawałków blachy. Moje lokum nie różni się zbytnio od domków, które są wkoło. Tak ludzie tu żyją. Dobrze, że jest prąd i droga.
Kilkaset metrów w dół jest mały wioskowy sklep i restauracja oraz posterunek kontrolny policji. Droga z David do Almirante jest często zamknięta z powodu osuwisk błotnych z gór.

Rok temu byłam też w listopadzie w niedalekim Boquete. Bardzo padało za sprawą przechodzącego nad Karaibami huraganu Eta. Pamiętam, że oglądałam wtedy newsy o zniszczonej drodze w Hornito. Zdjęcia pokazywały ogromną wyrwę w zboczu i przerwaną jedyną drogę do Bocas del Torro. To właśnie miało miejsce między moim hostelem a restauracją.
Na dziś zaplanowałam tamę i zbiornik wodny leżący na wododziale Pacyfiku i Karaibów. Tereny wkoło mnie, to park narodowy La Fortuna. Z hostelu widać wulkan Baru i leżące obok Boquete.
Podjechałam do tamy za dolca. Niestety ani ono ładne, ani widowiskowe miejsce to nie było.

Po krótkim spacerze wróciłam busikiem. Roślin też nie było mi dane ciekawych zobaczyć, wszystko odgrodzone od drogi głębokim rowem lub stromymi zboczami. Końcówka dnia na tarasie przy gorącej herbacie, ryżu z fasolą i pomidorkach z polskiej biedronki, które potulnie podróżują w pudełku.
Zostałam sama w hostelu. Właściciel przychodzi na pogaduszki.
Znów pada 🙂

6.11.2021