Z przyjemnością wróciłam do Panamy.
Tu się dobrze czuję, rozumiem i znam zasady, chyba.
Na lotnisku gdybym nie wiedziała, gdzie lecieć, to pewnie godzinna przerwa między lotami by mi nie wystarczyła. Trzeba było wyjść z terminala międzynarodowego, oczywiście z kontrolą graniczną i jak zwykle mocno zainteresowanym moimi stemplami w paszporcie panamskiego przystojniaka. Ledwo zdążyłam na lot do David. Już po ciemku dotarłam do Cerro Punta, do Gudrun. Odpoczywam tu zawsze w dobrej atmosferze. Jest chłodno, po upałach na Curacao jest mi zimno.
Cały dzień spędziłam w Finca Dracula podziwiając storczyki. Nie są to też moje ulubione kwiaty, ale trzeba przyznać, że zachwycają nie tylko swoimi kolorowymi kwiatami.
Następnym odcinkiem mojej podróży było Boquete, też lubię to miejsce i klimatyczny Bambuda Castle. Mają wspaniały widok na wulkan Baru. Miałam tu zostać dłużej, ale Gudrun opowiedziala mi o nowej drodze do wybrzeża karaibskiego i wiosce Calovebora. To bardzo dobra wiadomość i nowe miejsce do odwiedzenia.
Zmieniłam szybko swoje plany, znalazłam jakieś miejsce do spania i namiary na połączenia do Calovebora. Cały dzień jechałam z Boquete. O 7 autobus do David. Tam okazało się, że autobus do Veraquas mi uciekł a następny za 3 godziny, no bo Santa Semana i jest mniej kursów.
Znalazłam jednak busika i do Veraquas dotarłam o 12. Chwila i już jechałam następnym busikiem do Santa Fe. Dobry czas, godzina 13 wróżyła, że dotrę przed nocą. Tam niestety na kolejny do Guabal czekałam aż 3 godziny. Miałam czas na zjedzenie obiadu, zakupy napojów.
Z poprzedniego pobytu w Santa Fe pamiętałam o słodkich mango z drzewa przy przystanku. Już dojrzewały, kilka leżało na trawniku. Dwa zerwał mi też kierowca busika, wchodząc na jego dach.
Wreszcie wyruszyliśmy, busik załadowany łącznie z dachem. Chyba obradowywanie rodziny papużkami, to tutejszy zwyczaj wielkanocny, bo prawie każdy je miał. Kociak w worku także podróżował. Oczywiście wszystkie zwierzaki wydawały swoje dźwięki. Ludzie też.
Wesoły autobusik
Po godzinie podróży przez piękne porośnięte dżungla wzgórza i strome podjazdy przesiadka. Indiańska rodzina i trzech młodziaków nie zmieścili się, pojadą następnym, ostatnim tego dnia.
I znów góry i podjazdy. A po bokach piękna przyroda i indiańskie proste chatki kryte trawą. Nie mają prądu a podstawowym obuwiem są kalosze. Znam takie miejsca z Darien. Teraz mają połączenie ze światem dzięki nowej drodze.