Dziś zasłużyłam na wielkie lody czekoladowe 😉 wstałam po ciemności (z przejęcia spałam tylko dwie godziny) i dzielnie pustymi ulicami pomaszerowałam do kasy biletowej Taj Mahal. Z hoteliku kilka kroków. Tam już grupa turystów potulnie czekała w ciszy.


[more]

Ze wszystkimi procedurami zeszły dwie godziny. Bo to otwierają czasu zimowego później, bo to w drugiej kolejce odbiera się butelkę wody i torbę na buty (Taj Mahal jest meczetem, gdzie trzeba je zdjąć), bo to szczegółowa kontrola bagażu, itp. Zakazów dotyczących wnoszenia jest więcej, niż informacji o samym obiekcie. Jednak po wszystkim stwierdzam, że brakuje im dobrego zarządcy tego, bądź co bądź najbardziej znanego budynku Indii.

Nie wolno wnosić nic do jedzenia, książek, pokarmów (nawet gum czy tic-tac), laptopów i…zabawek.

Wiedząc o tym towarzysz podróży powędrował przed wejściem w najlepszą kryjówkę- między moje piersi. Tak się tam dobrze Koziołek Matołek ukrył, że przypomniał sobie o mnie już po wyjściu z Taj Mahal.

No i zdjęcia nie ma głupol 😉 wolał siedzieć w ciepłym…

Taj Mahal na zdjęciach i pocztówkach wydaje się taki duży, majestatyczny i nieskazitelnie czysty, jak miłość, która była inspiracją do jego stworzenia. Jest duży, jasny i zatłoczony kolorowymi turystami.

Krzykliwy na wejściu jak naganiacze na ulicy, w alejkach spokojny i z ładnymi ujęciami. Ogólnie, średnio wart tych 1000 rupii, które płacą turyści za wstęp. Światło rano było słabe, potem pojawił się wielki smog i z dalszej perspektywy było słabo widać.

Uciekłam stamtąd po dwóch godzinach, wcale nie natchnięta czy uduchowiona.