Zawsze w Panama City czeka na mnie moje ulubione łóżko. I czerwoną wielka torba z ubraniami, kosmetykami i przydasiami.
Tym razem jednak hotel jest pełen i dostał mi się pokój prywatny w cenie dormitory. Sama w pokoju, taki mały luksusik na koniec podróży.
Jednen z piesków, sunia Lady, ta co jej kolagen kupiłam miesiąc temu, niestety trafiła do szpitala. Okazało się, że to poważniejsza choroba kręgosłupa, nie tylko artretyzm. Biedna psinka, oby wyszła z choroby. Jest taka dystyngowana, delikatna i piękna. Prawdziwa Lady.
Z lodówki niestety zniknęły moje zapasy spożywcze. Pudełko podpisane moim imieniem i datami stało już puste na półce. Obsługa nie miała pojęcia, ci się stało z zawartością. Kolacja i śniadanie, no cóż trzeba było iść do pobliskiego baru.
Za 6 usd kupiłam sok, kawę z mlekiem, drożdżowego smażonego placka, kilka kawałków boczku w warzywach oraz zupę na obiad.
I trzeba się znów wypakowywać z wielkiej torby, walizki i plecaka. Myślałam, że tym razem uda mi się zabrać do Polski chociaż część klamotów. Jednak nie mam zupełnie miejsca w bagażu podręcznym, z którym podróżuję.
Na lotnisko wybrałam się sporo wcześniej, bo chciałam dojechać autobusami. Zazwyczaj droga z hotelu zajmuje trochę ponad godzinę. Były jednak korki i pierwszy autobus niemiłosiernie się wlókł. Zmieniłam więc na metro. Tym sposobem ze stacji Corredor Sur dojechałam na lotnisko nowiutką, jeszce pachnącą, linią metra. Stacja jednak nie ma bezpośredniego połączenia z terminalem, jest położona między pierwszym a drugim terminalem. Do pierwszego, skąd mam wylot turkisza, trzeba kawałek podejść (lub zaczekać na bezpłatny autobus wahadłowy kursujący między terminalami).
Droga z hotelu na lotnisko zajęła mi 2 godziny. Następnym razem muszę obcykać szybsze połączenie do metra.
Na lotnisku skorzystałam z saloniku, bo mój bank juz wiedział o opóźnieniu lotu do Stambułu i sporo przed oficjalnym sms od Turkish Airlines dostałam kartę wstępu do jednego z pięciu dostępnych na lotnisku Tocumen.
Lot opóźniony o godzinę, przy boardingu jakieś awantury z grupą Hindusów. Chyba ich deportowali, bo wszyscy byli bez paszportów i weszli z asystą policji jako pierwsi. Nawet przed pasażerami.na wózkach inwalidzkich. To dziwne.
Dostałam miejsce w środkowym rzędzie, na samym środku, sama. Młoda dziewczyna przy odprawie zablokowała miejsca obok mnie, mówiąc, że mam świetny kolor włosów. Dzięki moim mandarynkowym kudłom będę mogła lot na leżąco jakoś przetrwać.
Lot bardzo szybko minął, 12 godzin i 40 minut, z czego większość przespałam, na brzuchu. Tak to ja mogę podróżować.
W Stambule turkisz zafundował jak zawsze przy długich transferach nockę w hotelu. Tym razem był to 5 gwiazdowy Europa Park i gratisowa kolacja z powodu późniejszego przylotu.
Mimo, że spałam prawie całą noc wg czasu panamskiego, to w hotelu też na brak snu nie narzekałam.
Rano bus czekał już o czwartej ppd hotelem, na lotnisku śniadanie w saloniku. O tej porze, to jest problem ze znalezieniem wolnego miejsca do siedzenia. Lotnisko w Stambule pracuje całą dobę i obsługuje cały świat.
Teraz lot do Polski i zakończenie mojej miesięcznej podróży.
To była ta odłożona z ubieglego roku, przez perypetie z sercem i wszczepienie rozrusznika.
Długa, fakt. 43.673 km. 16 lotów. Turcja, Panama, Surinam, Gujana, Gujana Francuska, Boliwia, Kolumbia- 7 państw, w tym 4 nowe.
Nie pamiętam już jej początku, ale mam nadzieję, że moje zapiski, te długie teksty zwane przesiecieradłami, pozostawią w pamięci nawet szczegóły.
Cieszę się, że mimo tylu ułomności i słabości, dałam radę zrealizować bardzo trudny plan, który sobie sama w sumie ułożyłam.
Dziękuję też Wam, że to czytaliście i byliście ze mną tak długo.
I filmik: